Los Dileros
By Pmk
Spokojny skwar południa rozdarł ryk silnika, do którego chwilę póÂźniej dołączył pisk opon. Przy krawężniku zatrzymał się pomalowany na czarno ,,street machine’’ Chevy’63 Impala dudniąc na jałowym biegu mocarną ,,benzyną’’. Gulgot V8 z ledwości przebijała muza wylewająca się z wnętrza pojazdu. Potężny subwoofer, zamontowany gdzieś w bagażniku wozu, powodował drgania powietrza zbliżone do załamania czasoprzestrzeni. A przynajmniej do rozkręcania się wszystkich połączeń gwintowanych w okolicy. We wnętrzu ukrytym za przyciemnionymi szybami nie widać było śladów życia.
Wyludniona o tej porze ulica przygranicznego meksykańskiego miasteczka stała się jeszcze bardziej bezludna. Nikt nie krył się w cieniu ścian przed prażącym z nieba słońcem. Nikt nie obserwował ulicy ciekawski wzrokiem zza brudnych firanek wiszących oknach. Nawet wszechobecne muchy zdecydowały się na pozostanie w ukryciu.
Nagle dudnienie ustało. Razem z zamilknięciem silnika ucichła muzyka. Słychać było tylko syk nieszczelnego układu chłodzącego i trzaski stygnącej konstrukcji. PrzeraÂźliwy pisk nienaoliwionych zawiasów obwieścił okolicy otwarcie drzwi w jednym z budynków. Przez powstałą szczelinę wymknął się wychudzony wyrostek z gitarą. Szybkim krokiem przemknął przez blask dnia i skrył się w mroku promieniującym z Chevroleta.
- Senor?
Z cichym buczeniem elektrycznego silniczka zniknęła szyba w lewych drzwiach. Z mrocznego, zadymionego wnętrza wysunęła się upierścieniona i owinięta w nadgarstku grubym łańcuchem owłosiona ręka. Palce drgnęły dwukrotnie zniecierpliwionym ruchem.
Szczeniak natychmiast zareagował i w dłoni znalazł się gryf gitary. Palce zacisnęły się na instrumencie ręka zniknęła w ciemnym wnętrzu. Chwilę póÂźniej ponownie wysunęła się poprzez kłęby szarego dymu na światło dnia dzierżąc nieco nowszą gitarę..
- Muchios gracias, senor! - wyrzucił z siebie szczeniak i już pędził w kierunku budynku przyciskając do piersi instrument. Parę sekund póÂźniej zniknął w bezpiecznym mroku drzwi, które aż zaskrzypiały z radości.
Z cichym buczeniem elektrycznego silniczka szyba odcięła dostęp dziennego światła do wnętrza czarnego samochodu. Spokojny skwar południa rozdarł ryk silnika budzącego się do życia. Parę sekund póÂźniej do klangu motoru dołączyła muzyka. Czarna Impala z piskiem opon ruszyła spod krawężnika i dudniąc subwooferem błyskawicznie zniknęła w oddali.
Kwartał dalej stał oparty o ścianę budynku, ukryty w cieniu balkonu szczupły osobnik w powyciąganym dresie, z kapturem naciągniętym na głowę. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, po czym szybko wstukał numer brudnymi palcami. Przystawił aparat do ucha.
- SĂ, to ja. W mieście jest świeża dostawa.
Przerwał rozmowę i szybko wsunął telefon do kieszeni. Rozejrzał się nerwowo. Odkleił się od ściany, mocniej naciągnął kaptur i ruszył śpiesznym krokiem w boczną uliczkę.
Chwilę póÂźniej pochłonął go brudny mrok.
Kilometr dalej na płaskim dachu nieczynnej stacji paliw leżało ukrytych za tablicą reklamową dwóch mężczyzn.
Ukryci pod burego koloru brezentem uważnie obserwowali przez potężne, osadzone na trójnogach lunety oddalający się samochód i drzwi, za którym zniknął dzieciak. Gdyby ktoś mógł zajrzeć pod przykrywający ich brezent z pewnością dostrzegłby trzy litery na plecach kurtek. Bynajmniej nieoznaczające drużyny sportowej.
- Hotel 01, Hotel 01, this is Romeo 21. Target’s been verified. I repeat, target’s been verified…
Wyludniona o tej porze ulica przygranicznego meksykańskiego miasteczka wydawała się jeszcze bardziej bezludna.
Sierżant Juan Garcia z zadowoloną miną usiadł w swoim fotelu. Nareszcie. Chwila spokoju. Odprawa zakończona, rewiry porozdzielane. Wszystkie patrole ruszyły już na miasto, a on mógł w końcu rozkoszować się świeżym pączkiem i kubkiem gorącej kawy. Dziś zapowiadała się naprawdę miła i spokojna służba…
Jak życie pokazało, wieczór i noc do spokojnych nie należały, ale nie uprzedzajmy faktów ;)