Ac3 napisał(a):Hmm rozumiem że cała akcja będzie się toczyć w tym dużym lesie na północ od Lorenki? Na mapie jest opisany jako "Wrzosy"?
Profes napisał(a):Gdzieś w Kolumbii, godzina 22 pierwszego dnia operacji
Major Santos siedział zamyślony nad mapą. Jego 14 osobowy oddział po raz ostatni sprawdzał ekwipunek przed dokonaniem zrzutu w głębi kolumbijskiej dżungli. Cel tego rajdu był znany tylko majorowi - i może jeszcze porucznikowi Caballo, ale on był jeszcze bardziej małomówny niż major. Wszyscy jednak zastanawiali się, co robią w śmigle dziennikarki BBC?
Około 22.30 pierwsza grupa została zrzucona celem zabezpieczenia lądowiska. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie - wreszcie po półgodzinie w powietrzu rozległ się huk śmigłowca. żołnierze kolumbijscy rozpoczęli wyładunek sprzętu niezbędnego do rozstawienia prowizorycznego TOC - taktycznego centrum operacyjnego. Wreszcie przed północą w obozowisku zapanował pozorny spokój.
Po przybyciu zgodnie z planem na parking przygotowaliśmy sprzęt i przygotowaliśmy elementy TOC które miały być transportowane śmigłem. Zabezpieczyliśmy niewielką grupą lądowisko, po czym w coraz bardziej ulewnym deszczu rozpoczęliśmy budowę prowizorycznego schronienia które miało być naszym domem na następne dwa dni.
Major uniósł wzrok znad mapy. Wskazał na KUbę. "Bierz jeszcze jednego żołnierza. Tworzycie patrol Cesar i patrolujecie teren na północ od TOC" - wskazał na mapie szczegółowe współrzędne. "Poruczniku - was podrzucimy śmigłem z kolejnym żołnierzem - rozpoznacie daleką rubież naszych pozycji - po obejściu wyznaczonej trasy zgłosicie się celem podjęcia. Sygnał wywoławczy - Meta".
Pierwsze dwa patrole wyruszyły planowo - Kuba z Owenem ruszyli pieszo podczas gdy Koniu i łodyś zostali podrzuceni w rejon działań śmigłem. Reszta oddziału patrolowała teren wokół TOC lub starała się ogrzać przy prowizorycznym palniku. Długo ta sielanka nie trwała...
Warkot helikoptera oznajmił powrót majora. Wpadł do namiotu jak bomba. "Szykować się; za 5 minut wymarsz. Patrole Bogota i Tolima, zbierać się". Kobiety i dwóch żołnierzy zostajecie w TOC". Przez chwile studiował mapę. "Mamy blisko. Idziemy patrolem pieszym; śmigło zostaje w bazie".
Po 5 minutach patrol ruszył w miejsce znane tylko majorowi. Po kilkudziesięciu minutach marszu przez dżunglę nastąpił kontakt. Pouczeni wcześniej przez majora o całkowitym zakazie prowadzeni ognia wzięłiśmy dwóch nieznajomych na muszki i przeszukaliśmy ich O dziwo - nie mieli broni. Na rozkaz majora ruszyliśmy z powrotem do TOC prowadząc...no właśnie - gości? jeńców?
Po powrocie do TOC pierwszą czynnością majora było wyrzucenie wszystkich z namiotu dowodzenia. Drugą - wyrzucenie z niego dziennikarek i odprowadzenie pod eskortą do śmigła gdzie miały czekać na możliwość powrotu do namiotu - protesty zostały ucięte jednym zdecydowanym gestem dłoni wędrującej w kierunku kabury. W namiocie brzęknęło szkło; zapłonęły cygara. Po półgodzinie nasi goście wyłonili się z powrotem z namiotu żegnani wylewnie przez majora. Tolima otrzymał rozkaz odprowadzenia ich na miejsce gdzie ich po raz pierwszy spotkaliśmy.
Po wysłaniu pierwszych dwóch patroli mieliśmy chwilę oddechu zwłaszcza, że Koniu poleciał z patrolem a Kicia był w obsłudze śmigła. SIelanka się skończyła po powrocie dowódcy który postawił natychmiast na nogi patrol Bogota (Profes, Maniut) i patrol Tolima (Benny, Wurc). Wiedzieliśmy tylko, że idziemy podjąć jakichś dwóch ważniaków. Udało się to zrobić - w nagrodę zyskaliśmy możliwość dalszego moknięcia na bynajmniej nie tropikalnym deszczu i zastanawiania się o co tu chodzi i kim oni są. Wiedzieliśmy tylko tyle, że to przedstawiciele drużyny Jarheads.
Po podjęciu, ugoszczeniu a następnie wypuszczeniu naszych gości mieliśmy wolne mniej więcej do godziny 3.
NajwyraÂźniej zadowolony z siebie major pozwolił części z nas wygrzać się w namiocie. Przyglądał się jeszcze uważnie mapie. "Tolima - po powrocie Cesara ruszacie tędy". - wskazał dłonią z cygarem na kolejne punkty na mapie. Ja koło 3 lecę podjąć porucznika z dalekiego patrolu. Reszta bez zmian - pilnujecie terenu.
Krótko po odlocie majora na radiu zgłosił się Cesar meldując, że zbliżają sie do bazy. Zostali poproszeni o powtórzenie kontaktu jak wejdą w kontakt wizualny z TOC - i zapadła cisza. Pomimo wywoływania na radiu po Cesarze ślad zaginął. Załogę TOC postawiły na równe nogi światła na zachód od bazy - przypuszczając, że może to być Cesar (jak się potem okazało słusznie) ponownie wywołaliśmy ich na radiu ale bez efektu. Napięcie w bazie zaczęło narastać - brak kontaktu z patrolem pozwalał przypuszczać, że widoczne światła należały do wroga - a przynajmniej do kogoś, o kim nie wiedzieliśmy, czy jest przyjacielem.
Atmosfera zelżała wraz z powrotem śmigła z majorem, porucznikiem i resztą ludzi. Los zaginionego patrolu nie dawał nam spokoju. W końcu gdy już zaczęło się robić jasno otrzymaliśmy meldunek, z którego wynikało, że patrol zgubił drogę, ale udało im się odzyskać orientację w terenie i zmierzają do HQ. Po drodze spotkali nieznany samochód który przypuszczalnie miał na pokładzie dwóch operatorów - kimkolwiek by oni nie byli. Po powrocie chłopaków okazało się, że faktycznie to oni świecili wcześniej - byli jakieś 100m od TOC ale podchodząc od strony ślepych ścian po prostu go nie zauważyli.
Major uspokojony o los Cesara wypuścił w końcu patrol Tolimy. Wreszcie nad ranem, gdy już było jasno wypuścił na patrol Bogotę wzmocnioną Harasiem. Instrukcje dla nas były jasne - patrol do wyznaczonego punktu po trasie, a następnie rozpoznanie w terenie celem wyszukania drogi na linii północ-południe którą będzie można patrolować blokując ruchy FARC i innego wrogiego elementu. Całą droga zajęła nam około 1,5h. Sukcesem było odnalezienie ukrytych w lesie zapasów środków opatrunkowych.
NIestety powrót do TOC zbiegł się z kolejnym ożywieniem - major doszedł do wniosku, że kto miał pospać ten pospał i zaczął rozsyłać patrole na cztery strony świata. Bogota - już w swoim zwykłym składzie - miała patrolować drogę biegnącą na północ od TOC a następnie odbić na wschód i kręcić się po terenie. życie szybko zweryfikowało te plany. śmigłowiec majora napotkał na trasie niezidentyfikowaną grupę ludzi - wracając pozbierał po drodze te patrole, które udało się na szybko odnaleÂźć i w 6 osobowym składzie ruszyliśmy ku naszemu celowi.
Patrole rzeczywiście ruszyły około godziny 7-7.30. Bogota początkowo niesamowicie pobłądziła, ale odnalezienie lądowiska śmigła w terenie pozwoliło nam się odnaleÂźć. Kicia przekazał nam, że Tolima ma kontakt z wrogiem i że zmienia nam rejon patrolowania na południkowy abyśmy blokowali próby infiltracji przeciwnika ku naszemu HQ. Zdążyliśmy obejść rejon dwa razy gdy na horyzoncie pojawił się znowu śmigłowiec. Kicia rzucił hasło "wskakiwać" i niemal w biegu zajęliśmy swoje miejsca. Szykowała się większa akcja.
W HQ uzupełniliśmy skład do 6 osobowego i pędem ruszyliśmy w drogę. Na pełnym gazie śmignęliśmy pomiędzy zaskoczonymi przeciwnikami po czym na komendę wysypaliśmy się z wozu - przeciwnicy zaskoczeni bez masek i markerów rozsądnie nie stawiali oporu.
Maszyna twardo przyziemiła; wrzask majora poderwał nas do natychmiastowego działania. Wysypaliśmy się z maszyny błyskawicznie zajmując pozycje. Zaskoczenie było kompletne. Widok sześciu luf spowodował, że wszystkich pięciu nieznajomych blyskawicznie uniosło ręce do góry. Po chwili rozległ się wrzask radości majora - jednym z zatrzymanych był lokalny dowódca partyzantki FARC - chyba lepszego połowu nie mogliśmy sobie wymarzyć. Szybkie dyspozycje - Ja i Kuba zostajemy na miejscu pilnować pozostałej czwórki a śmigło z resztą ludzi wraca z jeńcem do TOC.
Po kilkunastu minutach z ulgą usłyszeliśmy wracające śmigło i komendę "wskakiwać". Ku naszemu zaskoczeniu na pokładzie znajdował się już także porucznik
Ponieważ zbliżała się 9 rano zasugerowałem Kici pozostanie na miejscu i odstrzelenie całej czwórki wraz z wybiciem feralnej godziny. Kicia przez chwilę pomyślał, ale obudził się w nim humanitaryzm. "NIe no, dopiero co przyjechali i już mają ginąć? Odjebiemy ich jak będziemy wracać. Ruszyliśmy ku następnemu kontaktowi.
śmigło przeczesywało dżunglę. Nagle naszą uwagę przykuł jakiś ruch na dole. Zeszliśmy do lądowania w napięciu starając się zidentyfikować grupę. Nagle z dołu przeszyły powietrze serie karabinów. Trafione śmigło runęło w dół jak kamień.
Major otworzył oczy. Nachylającej się nad nim twarzy nie znał, ale oznakowanie munduru mówiło mu, że ma do czynienia z członkiem kolumbijskiej armii. Westchnął - po raz kolejny friendly fire okazał się nie być friendly. Okazał się, że porucznik także przeżył, ale pozostałych członków załogi nie dało się uratować. Cóż, miała ich czekać długa droga powrotna.
Napotkany oddział transportował jakiegoś cywila - na tyle ważnego, że zdecydowali się zestrzelić podejrzanie wyglądające śmigło. Major zgrzytnął zębami - w upadku śmigła radia straciły możliwość nadawania tymczasem wydawało się, że każdy możliwy człowiek w TOC stara się nawiązać kontakt z dowództwem.
W praktyce ruszyliśmy ku nierozpoznanemu celowi - zatrzymaliśmy się i czekając na to co się stanie usłyszeliśmy szept KOnia - jak otworzy drzwi strzelaj. Niestety wpadli na ten pomysł - pierwszy otwierający drzwi dostał kulkę od majora. Niestety wyskakując z wozu wpadliśmy w krzyżowy ogień i zostaliśmy wybici do nogi - ku nieskrywanej radości okolicznych mieszkańców którym umililiśmy tym przedstawieniem niedzielny poranek. Pozbierawszy się ruszyliśmy śmigłem w kierunku "cmentarza" oczekiwac na dalsze rozkazy. Banan na twarzy spotkanego po drodze VojciechA był widoczny nawet przez zamalowane szyby. Wkrótce okazało się, że kara dla majora i porucznika zostały skrócone do 30 minut. Odkryliśmy także, że kulka paintballowa przechodzi przez pleksę - jedna przeszłą na wylot przez boczną szybę i roztrzaskała się na słupku bocznym. Na parkingu mogliśmy się zabrać za czyszczenie.
Gdy dotarliśmy do bazy okazało się, że odpoczynek na cmentarzu miał być wystarczający - Kicia wzmocnił Bogotę ludÂźmi z Cesara i wypuścił nas jako wsparcie na miejsce kolejnego tajemniczego spotkania. Tu obyło się bez niespodzianek. Zero kontaktu, w końcu śmigło ruszyło z powrotem a my za nim. Naszą uwagę przykuł ruch na parkingu - zapewne Meta którą bezskutecznie wywoływał nasz dowódca. Nagle w słuchawkach rozległ się wrzask Kici - Bogota, biegiem na parking, mamy kontakt. Ruszyliśmy na parking, ale po chwili zatrzymał nas w miejscu kolejny wrzask - zachodÂźcie ich od prawej, oskrzydlić ich. Przelotnie pomyślałem, po co mu w ogóle to radio :P
Młócka była epicka. Doskok, odskok, opatrzenie rannego, wymiana baterii i kul w markerze. MOmentami prowadziliśmy ogień tylko dlatego że do nas strzelano po czym się okazywało, że strzelamy się ze swoimi. Okazało się ostatecznie, że nasze uderzenie skrzydłowe ( a szczególnie Kuba z Owenem) przechyliło szalę zwycięstwa na naszą korzyść.
Na tym się moja rola skończyła - w perspektywie były jeszcze dwa wyloty, ja jednak zajmowałem się już pomocą w składaniu TOC i pakowaniem własnego sprzętu. O tym, co działo się w bazie i w trakcie walki w rejonie parkingu może już opowiedzieć ktoś, kto brał w tym bezpośredni udział...
Piosz napisał(a):Z dziennika sprzedajnego naukowca:
Byłem Naukowcem biorącym udział w projekcie Nemesis. Celem tego projektu było wyprodukowanie Wirusa T. Niestety kiedy tylko pojawiła się możliwość zarobku, w postaci kręcącego "wałki" na boku majora Santosa postanowiłem wykraść z tajnego labolatorium znajdującego się na terenie Kolumbi nośniki danych zawierające szczegółowe informacje o projekcie i wirusie oraz jego składniki. Nie ukrywam, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.
W zamieszaniu jakie zorganizowałem w tajnej bazie korporacji Umbrella, udało mi się wynieść tylko część składników potrzebnych do opracowania wirusa, dane i pozostałe składniki mieli mieć inni pracownicy korporacji, którzy ze mną współpracowali. Niestety w dniu gdy udawałem się na spotkanie z Majorem byłem jedynie w posiadaniu części składników, posiadałem także wiedzę od kogo, gdzie i kiedy mogę odebrać pozostałe składniki. Jednak co się stało z danymi, nie miałem bladego pojęcia, biorąc pod uwagę, że w korporacji byłem już trupem pozostało mi liczyć, że major Santos skusi się na to co mam i sowicie nie wynagrodzi.
O 9:00 spotkałem się w wyznaczonym miejscu z oddziałem armii kolumbijskiej wysłanym w celu odeskortowania mnie do bazy majora Santosa. Z początku myślałem, że Major nie bierze sobie zbytnio do serca mojego bezpieczeństwa, wysłał do mojej ochrony tylko 3 ludzi. Po jakimś czasie kiedy zostali oni ostrzelani z niezidentyfikowanego śmigłowca, a następnie bez strat własnych w zasadzie wybili całą jego załogę (dwukrotnie liczniejszą) i ranili pilota zmuszając go do ucieczki, zorientowałem się, że do mojej ochrony zostali przydzielenie świetnie wyszkoleni specjaliści dla których przewaga liczebna wroga nie ma żadnego znaczenia. Po tej potyczce nie mieliśmy już żadnych niespodziewanych spotkań i bezpiecznie doszliśmy do bazy wojsk kolumbijskich.
Po krótkiej rozmowie z Majorem dowiedziałem się, że wszedł on w posiadanie danych skradzionych z korporacji. Wiedziałem, że muszę odzyskać tylko jeden składnik i będę w stanie przygotować gotowego wirusa. Moje akcje rosły. Major Santos nie był by skłonny zapłacić wiele za same składniki bez formuły. Tymczasem szczęśliwym i trochę dla mnie niejasnym zbiegiem okoliczności miałem wszystko co potrzeba. Za co udało mi się uzyskać od Majora niezłą sumkę.
Pozostało tylko spotkać się z jednym z moich kontaktów i odebrać pozostałe składniki. Nie wiedziałem któremu z moich współpracowników udało się wynieść składniki a ponieważ nie miałem z nimi kontaktu, byłem skazany na pojawianie się kolejno we wszystkich trzech ustalonych wcześniej punktach odbioru licząc, że w którymś spotkanie i wymiana dojdzie do skutku.
Około godziny 11:00 udałem helikopterem się z Majorem na pierwsze miejsce spotkania, niestety nikogo tam nie spotkaliśmy. Nie było to dla mnie dziwne, mój pierwszy współpracownik mimo iż posiadał tytuł profesora, nie był zbyt prebiegły i byłem prawie pewien, że nie uda mu się wynieść elementów wirusa. Kiedy wracaliśmy do bazy nie obyło się bez niespodzianek, mianowicie trafiliśmy na wrogi oddział. Nie wiedziałem, czy to miejscowa partyzantka, kartele narkotykowe czy siepacze mojego byłego pracodawcy wysłani w pogoń za mną i wirusem, jednak po krótkiej wymianie ognia majorowi Santosowi udało się odeprzeć przeciwników.
Kiedy dotarłem do bazy okazało się, że była ona pusta. Nosiła także wyraÂźne ślady walki, wkoło walały się łuski, przed namiotami leżały trupy kolumbijskich żołnierzy. Po kilku chwilach w bazie pojawił się ranny Major i kilku jego ludzi. Po przegrupowaniu okazało się, że nie jesteśmy w stanie udać się na spotkanie z drugim z moich współpracowników. Pozostała mi wiara, że ostatni z nich, polak Wojciech U. będzie miał tak mi niezbędne do dokończenia dealu z majorem Santosem elementy wirusa. Prawdę mówiąc ten Polak (jedyny w korporacji) od początku był dla mnie zagadką.
Z jednej strony bardzo łatwo zgodził się mi pomóc (jak twierdził z powodów ideologicznych), z drugiej jego jedynego nie byłem do końca pewny.
Na szczęście w miejscu spotkania zastałem go. Jednak to miejsce poza tym, że było miejscem spotkania, okazało się także miejscem mojego ostatecznego upadku, gdzie moja chciwość została odpowiednio "wynagrodzona". Wpadłem wraz z majorem w zasadzkę zorganizowaną przez najemników korporacji Umbrella. Obydwaj zginęliśmy… tuż przed śmiercią zobaczyłem mojego byłego kolegę naukowca, powiedział coś do mnie w swoim ojczystym języku, niestety dla mnie nie zrozumiałym, miałem jednak wrażenie, chciał mi dać do zrozumienia, że chciwość nie popłaca……..
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 20 gości