Impreza ogólnie dotyczyła wojny w Wietnamie w 1967r., było ok 200 osób.
Marty był głównym organizatorem, my byliśmy po stronie Amerykańskiej, i moim dowódcą był koleś z którym porozumiewałem się po Angielsku (nawet nie wiedziałem że potrafię tak gadać po angielsku), rozumieliśmy się bardzo dobrze.
... zajechaliśmy na miejsce o 14:30, o 15 była odprawa z wytłumaczeniem zasad i przedstawieniem teamów. potem przygotowaliśmy swoje miejsce w bazie głównej. O 16:30 zaczęła się gra o 18 pod podłączono nas do inne drużyny czeskiej i wysłano do bunkra nr. 3, który stanowił jeden z siedmiu okopanych, obsadzonych workami z pisakiem i zamaskowanych siatkami punktów linii obrony przygotowanych przez organizatorów.
Kiedy trafiłem do bunkra, do którego przeciągnięta była linia telefoniczna oraz prąd (organizatorzy przeciągnęli setki metrów kabla telefonicznego i elektrycznego do kilku baz terenowych), zmieniłem wraz z 6 innymi osobami skład bunkra. Co dwie godziny zmieniano skład baz terenowych.
Po dojściu do bunkra ktoś z Czechów wyczaił przez lornetkę jakieś ruchy w głębi lasu. Zameldowaliśmy do bazy że mamy kontakt i czekaliśmy na rozkazy...
Dowódca wydał rozkaz wysłania patrolu 4 osobowego i jako dowódcę wyznaczył mnie. Dostałem więc radio do łączności z bazą i trzech ludzi których pierwszy raz na oczy widziałem i którzy ani słowa po angielsku nie mówili poszli za mną.
Poszedłem i nie wiedziałem jak się z nimi komunikować ale pomyślałem że wykorzystam to co trochę na treningach załapałem i to co gdzieś sam sie nauczyłem. Powiem wam że ci chłopacy rozumieli każdy mój znak dowodzenia... więcej, nie zrobili niczego bez mojego rozkazu! Byłe w szoku.
To co wcześniej zobaczyliśmy przez lornetkę to była wioska Wietnamska. Prawdziwa replika wioski wietnamskiej. Były domki zrobione z czciny, byli wieśniacy dokładnie ubrani tak jak wieśniacy wietnamscy w latach 60 (jak ktoś widział filmy opowiadające wojnę wietnamską to wie o co chodzi). To już kolejny raz jak organizatorzy wzbudzili we mnie szacunek.
Weszliśmy do wioski wieśniacy zostali zebrani do kupy przez moich ludzi, jeden z nich zaproponował mi żebyśmy wzięli jeńców, ja wyznaczyłem dwóch. Po skontrolowaniu terenu wokół wioski wróciliśmy do bazy. Dowódca rozkazał byśmy nie chodzili długo po terenie wroga. Wioska wietnamska znajdowała się poza terenem Amerykańskim. Ale wypad skończył sie sukcesem. O 20 zmieniła nas wysłana przez dowódcą inna ekipa i wróciłem do bazy. Zameldowałem w namiocie dowodzenia, że zmiana bunkra nr. 3 już wróciła. Dowódca przydzielił nas do pomocy przy fortyfikowaniu bazy. Było to potrzebne gdyby 7 baz terenowych nie wytrzymało naporu wietnamców. Odłożyłem wraz z Rafałem marker, kamizelkę i maskę i wziąłem się za łopatę.
baza główna (o niej jeszcze nie opowiadałem) zaskoczyła mnie całkowicie. Była on miejscem dowodzenia siła Amerykańskich do których nas przydzielono. Wietnamców nie widziałem bo mieli osobną odprawę i grę zaczynali z innej strony terenu. Jak zaszliśmy na miejsce po odprawie, zacząłem żałować że nie wziąłem namiotu; każda z drużyn rozbiła swoje namioty (lub pałatki jak my) wokół namiotu dowodzenia. Baza znajdowała się w lekko zalesionym miejscu gdzie ze swobodą mieściły się duże 12 osobowe namioty. Na środku bazy stał namiot dowodzenia przed nim mały plac gdzie od czasu do czasu zajeżdżały dwa jeep-y, w tym jeden opancerzony z dwoma zsynchronizowanymi tippmannami na wieżyczce. Kiedy wszedłem po raz pierwszy do ND (namiot dowodzenia), było to jak wróciłem z bunkra nr. 3, to oczy stanęły mi dęba! Było tam prawdziwe centrum dowodzenia. Były stoliki na których walały się mapy terenu, przy jednej z radiostacji siedział zastępca dowódcy który odbierał meldunki i nadawał rozkazy do wysłanych w teren ekip. W jednym z rogów namiotu stała tablica na trójnogu na którą nanoszono pozycje każdej wysłanej ekipy w terenie. Przy tej tablicy stał nasz dowódca z jeszcze jednym ze swoich zastępców i analizowali sytuację. Stałem w namiocie i za bardzo nie wiedziałem co mam robić, wchodziło tam i wychodziło dużo ludzi. Kiedy dowódca zobaczył mnie uśmiechnął się i powiedział "o Polaki! Dobre, dobre". Powiedział bym podszedł do tablicy i pokazał mi położenie każdej bazy terenowej oraz wietnamskiej wioski którą półgodziny wcześniej spatrolowałem. powiedział mi że o 22 wyrusza patrol 10 osobowy w głąb terytorium wietnamskiego i zaproponował bym dołączył się wraz z Rafałem do nich, bez wahania powiedziałem że idziemy. Dowódca powiedział bym pomógł przy fortyfikowaniu bazy i żebym wypoczął przed patrolem bo będzie trwał minimum 4h. W tym momencie wszedł do namiotu uzbrojony po zęby w chełmie i goglach gościu. Dowódca kiwnął na niego i kiedy on się zbliżył powiedział mi, że to jest dowódca słowackiej drużyny i że z nimi pójdziemy na nocny patrol.
po wyjściu z ND poszedłem z Rafałem pomagać przy budowie okopów. Ja dostałem do ręki łopatę a Rafał siekierę i poszedł po drzewo do lasu po to żeby okop był umocniony z prawdziwego zdarzenia. Okop został skończony i poszedłem trochę zjeść do mojego prowizorycznego namiotu i położyłem się na 15 min. Parę minut przed 22 z ND wyskoczył dowódca i wydarł się: "Poland Poland you redy!? Yes –wykrzyknąłem - You Go Now! Szybko wstałem i z Rafałem założyliśmy kamizelki i sprawdziliśmy sprzęt. W ND był już dowódca Słowaków, otrzymywał jakieś wytyczne których do końca nie rozumiałem. Naszym ogólnym zadaniem było przeczesanie terenu wroga na zachód od naszej granicy. Mieliśmy się nie wdawać w niepotrzebne strzelaniny a w razie kłopotów mieliśmy udać się do strefy lądowanie skąd mógł nas ewakuować helikopter (helikopterem był jeden z jeep-ów). Dostaliśmy od dowódcy szczegółową mapą terenu z rozkazem nanoszenia na nią nowych napotkanych rzeczy. Wyszedłem razem ze Słowakiem z namiotu gdzie czekał Rafał i reszta Słowaków świetnie zamaskowanych i identycznie umundurowanych. Wszyscy mieli chełmy i gogle. Słowak przyklęknął rozłożył mapę kazał mi poświecić i wyjaśnił swoim ludziom zadania, po czym zwinął mapę i wszyscy bez słowa ustawili się w szyk patrolowy. Było nas 10 osób.
Po minięciu bazy nr. 3 która znajdowała się kilkaset metrów przed wioską Wietnamską, dowódca Słowaków nakazał absolutną ciszę i kazał zgasić latarki... zaczął się klimat!
W końcu weszliśmy do wioski i okazał się, że nie ma już wieśniaków, to zostało zameldowane do bazy. Ale ruszyliśmy dalej. W lesie panowała totalna ciemność. Dwóch chłopaków na czujce miał czerwone światło. Słowacy zaskoczyli mnie całkowicie. Okazuje się że do patroli nocnych są zajebiście przygotowani, z tyłu swoich chełmów mieli leciutko fosforyzujące naklejki, których światło był widać na 2 metry. Dzięki temu nikt na nikogo nie wpadł ani się nie obijał sprzętem. W pewnym momencie w oddali zobaczyliśmy lekkie światło. Patrol się zatrzymał i dwóch Słowaków nie wydając prawie żadnego dÂźwięku zniknęło w ciemności żeby to sprawdzić. Po chwili ruszyła reszta patrolu. Było to czerwone światła chemiczne, to oznaczało nic dobrego bo wszystkie Amerykańskie pozycje były oznaczone białym światłem. Okazało się (po naniesieniu pozycji na mapie), że znajdowaliśmy się na zaminowanym terenie! Potwierdziło się to po tym jak znaleÂźliśmy mały znak ostrzegawczy w języku wietnamski. Wiedzieliśmy co oznaczają bo w bazie wisiały na jednej tablicy i mieliśmy się uczyć co oznaczają niektóre wietnamskie napisy. Następne pół godziny wszyscy przeżyliśmy w stresie żeby nie wejść w jakąś minę.
Dowódca zapytał czy wysłać helikopter, ale okazało się że zapuściliśmy się za daleko w teren wroga i transport powietrzny nic by nie zmienił. Więc dowódca Słowaków popatrzał znacząco na naszego nawigatora i kazał mu nas stąd wyprowadzić. Wracając przystawaliśmy wielokrotnie, bo dochodził do nas różne dÂźwięki z głębi lasu. Kiedy doszliśmy do wioski, przeżyliśmy trochę stresu. Natknęliśmy się na jakiś patrol którego dowódca nie znał hasła! Już wszyscy byli gotowi do otwarcia ognia kiedy usłyszeliśmy w końcu po czesku "patrola druga!" Był to drugi nasz patrol, który wyruszył niedawno z bazy głównej.
Wróciliśmy do bazy bez żadnych strat i z bardzo cennymi informacjami. Nanieśliśmy na mapę pole minowe Wietnamców, oraz zobaczyliśmy że pod naszym nosem był patrol wroga bo ktoś musiał zgarnąć tych wieśniaków z wioski.
Do ND wszedłem ja wraz z dowódcą Słowaków i zdaliśmy szczegółowy raport i oddaliśmy mapę. Potem dowódca powiedział nam że mamy 2h odpoczynku, potem zaprosił mnie na małe piwko (tego jak w prawdziwej bazie Amerykańskiej nie brakowało) i papierosa, na co bez wahania się zgodziłem. Była już 2:30 w nocy.
Po wypiciu piwka z dowódcą poszedłem trochę odpocząć bo patrol był męczący. Miałem koło godziny na odpoczynek, nie odpocząłem za wiele bo noc stała się już zimna co wykluczało sen, a poza tym będąc blisko bazy głównej słyszałem wszystko co sie działo na polu. Miałem też radio więc słyszałem większość meldunków do bazy. W ten sposób dowiedziałem się że "patrola druga" weszli w kontakt ogniowy z wrogiem, wynikiem czego trzech naszych było zabitych i jeden wietnamiec. Zrobili oni jednak dobrą robotę bo odkryli główną bazę przeciwnika. O godz. 4 zmieniłem z Rafałem i dwoma Czechami skład bazy nr. 4, która leżała na północny zachód od bazy głównej i była na lekkim wzniesieniu na skraju lasu. Przed nami była polana, którą 200 metrów od nas zamykał las znajdujący się już na terenie Wietnamskim. Był to strategiczny bunkier więc dowódca zawsze umieszczał tam dwa KM-y.
Często słyszeliśmy jakieś odgłosy z lasu więc włączaliśmy wszystkie latarki i wypatrywaliśmy żółtków. Powtarzało sie to kilkanaście razy, wiedziałem że sukinsyny tam siedzą i sprawdzają naszą czujność. Mimo moich próśb dowódca nie pozwolił na wysłanie małego patrolu żeby zbadać ten las. Mówił że to zbyt ryzykowne i że potrzebujemy ludzi gdzie indziej. Kazał natomiast wysyłać cały czas patrol jednoosobowy między bunkrem 4 i 5, bo było duże prawdopodobieństwo że jakiś wietnamiec sie tamtędy przedrze. Siedziałem więc cicho w bunkrze i na zmianę chodziliśmy na patrole między bunkrami. Poczułem się w tym momencie jak na wojnie bo wyobraziłem sobie że dzieje sie to na prawdę i powiem wam że nie chciałbym się znaleÂźć w takiej sytuacji z ostrą bronią i świadomością, że z tego lasu przede mną wybiegnie zaraz rozwrzeszczona i wściekła zgraja żółtków...
No ale nasz pobyt w bunkrze skrócił dowódca i po 1h siedzenia w bunkrze zmienił nam pozycję. Mieliśmy wrócić do bazy i być przewodnikami grupy wsparcia dla bunkra nr. 2, bo doszło tam do lekkiej wymiany ognia. Po doprowadzeniu ludzi i dostarczeniu zapasu amunicji i wody, poszliśmy wedle rozkazu do bunkra nr. 3. Między czasie zaliczyliśmy piękny wschód słońca.
W bunkrze była cisza i spokój, uczestniczyłem jeszcze w mały kontrolowaniu wioski. Potem nastała godz. 6:00 i musieliśmy wracać do bazy. Odpocząłem trochę i poszedłem do ND, okazało się że i tam zrobili dobie pół godzinną przerwę zostawiając tylko jednego człowieka przy radiu. Ja nie mogłem spać... było za zimno, zgłosiłem sie na wartę w bazie dowódca przystał na to mówiąc że o 8:00 wyśle nas jako uzupełnienia do bunkrów.
O godz. 7 skończył się godzinny spokój w naszej bazie; bunkier nr. 2 został zaatakowany przez wrogi patrol i byli ranni. W ND znowu podniosła się wrzawa.
Okazało się, że był to zaczepny atak wroga który potem powtarzał sie ale zawsze w innym miejscu... "sukinsyny sprawdzali nas" (jak to określił nasz dowódca) o 8:00 poszliśmy znowu do bunkra nr. 4 ale nie działo sie nic, żółtki przestali nas sprawdzać. O 10:00 punktualnie przyszła zmiana. Ale oni, jak sie okazało póÂźniej, mieli już przesrane....
O godz. +/_ 11 Wietnamce zorganizowali atak na większość naszych punktów obrony dwa z nich zdobyli przełamując w ten sposób naszą linię obrony. Dowódca rozkazał wszystkim w bazie by zająć wykopane dzień wcześniej okopy i siedzieć tam. żółtki jednak ponieśli duże straty podczas tego ataku i musieli się wycofać. Ale pozostawili obsadzone bazy które zdobyli.
Dowódca podjął decyzje, żeby wszystkie oddziały oprócz tej broniącej obozu jenieckiego (póÂźniej o nim opowiem) wróciły do bazy i zorganizowały jej obronę.
Mnie, Rafała i jeszcze 4 innych gości wysłali jako czujki. Długo czekaliśmy na atak żółtków, ale wiedzieliśmy że specjalnie przeciągają by nas zmęczyć. Dowódca wysłał wóz opancerzony wraz z 6 ludÂźmi aby zrobili szybki wypad na pozycje wroga i nawiązali kontakt zaczepny. Niestety żółtki , żółtki zrobili zasadzkę maskując się perfekcyjnie i nasz wóz opancerzony wpadł w nią. Wszyscy zginęli.
Około godz. 16:15 wyczaiłem zbliżający się oddział 20 osobowy, szybko zameldowałem do bazy. Oni zorganizowali ewakuację bazy za wzgórze za bazą. Był to ostatni bastion obrony. My czyli ja, Rafał dostaliśmy rozkaz utrzymywać wroga ogniem na odległość. Nie wyszło to zbyt dobrze 20 wietnamców wykurzyło nas szybko z naszej miejscówy. Rafał zgiął jako pierwszy. Mnie udało się uciec do bazy, gdzie znalazłem jeszcze dwóch naszych zabezpieczających tyły ewakuacji za wzgórze. Ku mojemu przerażeniu z drugiej strony bazy atakował znacznie większa grupa żółtków, było ich ze 50 osób. Puściłem w ich kierunku jedną serię i wysiadła mi bateria w e-gripie. kilka sekund póÂźniej oberwałem w głowę i plecy... śmierć na miejscu.
Według zasad leżałem na ziemi i sie nie ruszałem, mogłem wstać dopiero po 10min i udać sie do bazy. Bitwa jednak trwała dalej.
Tu muszę się zatrzymać i powiedzieć jeszcze o jednym wyczynie organizatorów. Otóż Wietnamczycy byli umundurowani (w 90%) identycznie jak Wojsko Wietnamskie z tamtego okresu!!! Jak to zobaczyłem to mi szczena opadła!
Jeden właśnie z takich w zielonym mundurze podbiegł do mnie i zabrał mi marker (mógł to zrobić w myśl zasad że martwemu możesz wszystko zabrać oprócz maski i ubrań) i wystrzelał z niego jeszcze ze 15 kulek i e-grip jemu też odmówił posłuszeństwa.
Potem już prawie zdobywali wzgórze, gdy nagle naciągnęła odsiecz!!! Otóż oddział 12 osobowy został godzinę wcześnie wysłany na patrol i właśnie wrócił dzięki nim Amerykanie zwyciężyli bitwę o bazę która trwała prawie godzinę.
No i gra sie skończyła poszliśmy sie pakować, pogadaliśmy oczywiście jeszcze z kilkoma ludÂźmi i pożegnaliśmy się z Martym. On ze swojej strony zaprosił nas na czerwiec i sierpień, ale ma mi napisać kiedy będą gry i gdzie. Bardzo mu zależało bym wydał dobra opinie o ich "skromnej" imprezie (jak to wyraził), i żebyśmy następnym razem przyjechali w więcej osób.
Zapomniałem powiedzieć jeszcze o jednym szczególe, ale za to bardzo klimaciarskim!! Otóż kiedy zaczęła się gra w piątek wieczorem, to z megafonów umieszczonych na palach w kilku miejscach bazy głównej, popłynął klimaciarski rock and rool z lat 60!!!!!! I leciał cały czas przerywany tylko, komunikatami i rozkazami dla całej bazy.