Relacja ze Słowacji by Edi.

Imprezy poza granicami kraju

Relacja ze Słowacji by Edi.

Postprzez Edi » 2009-08-04, 20:06

Wietnam, 12 czerwca, nas trzech dojechało do bazy 116 dywizji Marines.

Rozlokowano nas i pozwolono na trochę luzu/adaptacji.
Około godziny 22.00 odprawa. Wszystkich żołnierzy podzielono na trzy grupy: A,B,C.
Każda grupa miła swoje zadanie na nadchodzącą noc: 2h warty/2h snu/2h czuwania pod bronią.
Zostaliśmy przydzieleni do A i rozpoczęliśmy warte o 23.00. Noc w miarę ciepła troche deszczu. Kuba i ja patrolowaliśmy wał, znajdujący się na granicy naszego teretorium.
Za granicą już rządzi Vietkong.
Do 1.00 nic się nie wydarzyło. Zostaliśmy zmienieni i poszliśmy spac.O 3.00 pobudka i pod broń. Siedzieliśmy w bazie i czekaliśmy na sygnał od wartowników.
O godzinie 4.00 alarm i zwijamy obóz. Wymarsz na terytorium wroga.
Zostałem przydzielony do 4-osobowej szpicy, jako ostatni-zamykający.
Wyruszyliśmy natychmiast....
Szliśmy obok jeziora, na którego brzegach rosły trzciny i wysokie trawy. Po drugiej stronie gęste zarośla. Niebezpiecznie...
Było jasno i w miarę ciepło ok.10*C.
Po przejściu 1km widzimy dwóch wieśniaków pracujących w polu - kobieta i mężczyzna. Nasz dowódca rozmawia z nimi, chce wyciągnąć jakiekolwiek informacje. Nic nie rozumieją. Idziemy dalej. Po kilkudziesięciu metrach odwracam się i mam wrażenie, że wieśniak rozmawia przez radio....
Idziemy dalej. Po przejściu 600m rozwidlenie, idziemy w prawo. Kilkanaście sekund i kanonada ze wszystkich stron. Padam na glebę, nikogo nie widzę, wołam kolegów ale słyszę tylko jęki. Leżę w wysokiej trawie za dużym krzakiem. M16 przygotowany do strzału.
Moi trzej koledzy nie żyją, co robic?!
Nagle 25m przede mną wyłania się Wietnamczyk, ubrany na granatowo ze szpiczastą, słomianą czapką na głowie i kałachem w rękach. Zobaczył mnie przez ten cholerny plecak na moim grzbiecie. Strzelam do niego i nagle czuję ból z prawej strony w boku. Tracę przytomność......

Ciemno, ale chyba żyję, bo cholernie boli prawy bok i słyszę coś: wokół mnie biegają jacyś ludzie. Krzyczą coś po wietnamsku. Nagle ktoś mnie szarpie, odwraca na plecy, przeszukuje i zabiera broń.Otwieram oczy widzę mnóstwo Wietnamców w granatowych mundurkach biegających wokół mnie. Ktoś opatruje moją ranę, jakaś młoda Wietnamka.
Kula przeszła na wylot, nic mi nie będzie, ale czy to dobrze?Co ze mną zrobią?
Podchodzi do mnie jakiś oficer w zielonym mundurze i czerwoną gwiazdą na chełmie.Coś krzyczy, chyba każe mi wstać. Stoję.
Natychmiast zawiązują mi oczy, wiążą ręce z przodu. Ciągną mnie, Ok idę do przodu, ale czuje opór z tyłu, jakbym był do czegoś przywiązany???
Chyba kogoś ciągnę, chyba jeszcze jeden z kolegów?
Idziemy tak około 500m.Potem stop. Słysze, że jesteśmy w bazie/wiosce/posterunku.
Słyszę silnik samochodu. Cholera słyszę ruski język, co jest?
Podbiega chyba radziecki oficer, krzyczy coś na Wietnamców, popycha mnie.
Szturchnięciem kazali klęknąć -"DAWN!" Wiązą mi ręce z tyłu.
Coś robią koło mnie, z kimś się bawią, ale przecież nie ze mną?
Jest jeszcze ktoś, jestem pewien.
Odeszli, cisza. Ten ktoś zagadał do mnie, to mój dowódca z patrolu, Marty, także ranny.
Zaczynamy rozmawiać, podbiega wartownik szturcha mnie.
Nagle podjeżdża samochód, ładują mnie na tylne siedzenie.
Jedziemy bardzo szybko.
Stoimy, wyciągają mnie z samochodu i prowadzą zdecydowanie, otwiera się szlaban (chyba baza).Stop.
Odwiązują mi oczy, razi mocne słońce, widzę obóz Vietkongu: budynek szałas i mnóstwo umocnień. Bardzo wielu wartowników krążących po okolicy.
Przede mną oficer, którego widziałem w buszu. Zadaje pytania. Mówię, że jestem szeregowy Edi i zostałem wysłany na patrol. Tyle, powtarzam to w kółko.Za chwile podjeżdża samochód i wyciągają mojego dowódce. Jest OK, lekko ranny. Wypytują go, ja mam spokój.
Podbiega radziecki oficer, w czarnym berecie, niebieskim moro - służby specjalne.
Instalują nas w basenie bez wody i drabinek. Mamy 3m mur wokół nas.

Jest godzina 7.00. Rozmawiam z dowódcą. Nie wiemy gdzie jesteśmy, bardzo wielu Wietnamców wokół. Z górnego dachu budynku obserwuje nas dwóch snajperów.
Zostawili nam wódę, chyba nas jeszcze nie rozwalą.

Podbiega wartownik, wychodzić, daje nam drabinkę. Mamy wykopać dół. Chyba dla nas.
Nie! to ma być stanowisko strzeleckie dla jednego z żołnierzy wietnamskich, uff.

Kopiemy w mocnym słońcu, leje się z nas, nie ma wody. Po godzinie wartownik daje nam ryż, suchy posklejany. Zjadłem trochę, ale uczucie pragnienia wzrosło wielokrotnie.
Każą nam jeść dalej, ale ja odmawiam i idę dalej kopać, mówie, że wole kopać niż jeść ten ryż. Skończone, wracamy do basenu. Kilka godzin nic. Czasem wartownicy podchodzą na brzeg basenu, mierzą w nas z broni a potem się śmieją.
Około południa wychodzimy i zbieramy drzewo dla Witnamców.
Znowu do basenu.

Około13.00 widzimy ruch, Wietnamcy biegają zaniepokojeni, obserwują okolice.
Chyba nasi podchodzą. Ustalamy plan:, gdy zginie wartownik obok nas Marty pomaga mi wyjść a ja zabieram broń i strzelam do tych na dachu. Około 14.00strzelanina, ale atak amerykanów odparty. Baza jest na zboczu, bardzo trudny teren a Wietnamcy są świetnie przygotowani. Około 14.30 kolejna strzelanina w innej części bazy. Ale także atak odparty.
Wietnamcy coraz bardziej zaniepokojeni, przeczuwają, że zostaną okrążeni.
Godzina 15.00.
Zauważamy, że nie ma nikogo wokół basenu. Nie ma snajperów na dachu. Widzę dwóch wartowników 100m od nas, ale odwróconych tyłem. UCIEKAMY!
Marty pomógł mi wyskoczy z basenu, ja podałem mu rękę i już byliśmy poza basenem.
Biegniemy po stromym zboczu, wpadamy na druty, które nas ranią.Wiemy, że są tu miny, widzieliśmy, jak Vietkong je zakłada. Nie ma czasu przejmować się minami.
Przebiegliśmy 150-200m i nagle wrzask w bazie, alarm - zauważyli, że nas nie ma.
Kontaktujemy się z naszymi przez radio (nie zabrali mi go). Nasi są w pobliżu. Nagle strzelanina 50m od nas.4 naszych ucieka pod ogniem nieprzyjaciela dobiegają do nas. Jeden daje mi swojego M16 i prowadzi nas do tymczasowej basy w lesie.
Udało się!
W tymczasowej bazie zbieramy pozostałe grupy i wycofujemy się w dół zbocza.

Dostajemy nowe zadanie: zając most na rzece.

Idziemy, po drodze dostaję broń i ekwipunek.
Idziemy długo. Nagle informacja: mostu nie ma, wysadzony przez Vietkong.
Musimy przejść na drugą stronę! Pada rozkaz przygotować się do przeprawy.
Ważne rzeczy zabezpieczy przed wodą. Cholera, rzeka ma ze 100m szerokości, nurt bardzo mocny, nie wiemy jak głęboko???!!!
Przebiega pierwszy żołnierz, jest po pas, OK nie jest Âźle - idziemy.
Maksiu, Kuba, Marty i ja przechodzimy, jako ostatni. Plecak na plecy, broń wysoko i idziemy.
Połowa naszych jest na drugim brzegu. Cholera Vietkong! Ostrzał ze zbocza - dwa KM trzech naszych pada. Reszta strzela. My jeszcze na drugim brzegu-leżymy. Kule padają wokół nas i do rzeki. Pada rozkaz "ruszyć dupy!!!". Przeprawiamy się, w jednej ręce broń w drugiej sznur rozciągnięty nad rzeką. śliskie dno, trzeba iść wolno ale na szczęście Vietkong odpuścił i wycofał się.
Na drugim brzegu szybko przygotowujemy się do walki. Bierzemy rannych (po jednym na parę) i biegniemy. Na górze, na zboczu jest na pewno wróg, zostawiamy rannych i plecaki i biegniemy. Maksiu daje osłonę z SAW. Wybiegamy na górę, są, strzelamy i szybko likwidujemy wszystkich na widoku. Wracamy po rannych i plecaki i idziemy dalej.
Maksiu zbiera amunicję od zabitych Wietnamców.

200m dalej na drodze wpadamy w zasadzkę, ale mamy tylko jednego rannego. Ostrzeliwujemy napastników - wycofują się.
Zakładamy bazę na noc. Kładziemy się z Maksem spać o 22.00.Nasza warta jest przewidziana na 2 może 3 w nocy, OK trochę pośpimy.
Wszystko mokre, przebieramy, co się da. Suszymy buty i spodnie. Dobrze, że jest ciepło.
Boli dosłownie wszystko, lepiej jest stać niż siedzieć czy leżeć.

Pobudka, 2.00 w nocy, natychmiastowy wymarsz.
Zwijamy obóz. Wychodzimy. Nowy rozkaz z dowództwa. Zając kolejny most zanim zostanie wysadzony. Idziemy, jest ciemno, ale ciepło. Idziemy obok rzeki. Jest most 500m przed nami. Wchodzimy w las. Zdejmujemy plecaki, gasimy światła i podchodzimy do mostu.
Najpierw 4-osobowa czujka zajmuje pozycje obserwacyjne. Na moście jest 4 ludzi. Most stalowy, ponad 100m długości. Czekamy.
Nagle Wietnamcy zaczynają strzelać do naszych obserwatorów, nie ma sensu już się dłużej kryć - biegniemy! Podbiegamy do mostu ciągle strzelając. Maks wali z SAWa, wbiegam na most, jako czwarty po prawej stronie, nagle postrzał w nogę, z tyłu od swoich, cholera!
Medyk!!!
Podbiega medyk. Most zdobyty. Mamy rannych: 3 ciężko i ja lekko.


Czekamy na dalsze rozkazy.
Jest rozkaz: 1000m od nas baza Vietkongu. Zaatakować i złapać/zabić wysokiego rangą oficera. Ciężko rannych ładujemy na samochód, który zdobyliśmy na Wietnamcach.
Idziemy wolno do przodu - tyralierą.
Ja i dwóch kolegów nad samym brzegiem rzeki, po lewej.

Nagle strzały, z zarośli wybiega "żółtek", biegnie na nas, krzyczy i strzela???
Następny z lewej. Desperaci!

Idziemy dalej. Nagle strzał z RPG, samochód z rannymi nie istnieje, wszyscy nie żyją!
Dobrze, że mnie tam nie było, jako ranny też powinienem nim jechać ale się uparłem.
Widzimy bazę, 200m od nas. Ale musimy przejść przez pole z uprawami.
Robimy tyralierę. Idziemy prze uprawy na 1m wysokie. Nagle z budynku padają strzały, wszyscy leżymy.
Zaczynam flankować z lewej. Co jakiś czas wychylam się, oddaję kilka strzałów w okna, padam i czołgam się dalej. W miejsce, z którego strzelałem pada grad kul. Ale strzelają! Ze mną Maks, Kuba i Gros. Gros daje nam osłonę - podbiegamy do budynku. Wpadamy do środka, Maks lewo ja prawo. W dali widzę naszych, OK idziemy. Nagle seria Maks dostaje, ja się chowam. Idę do przodu, po lewej po prawej inni. Strzał, dostałem w rękę. Nasi po prawej dochodzą do przeciwnika...
Wietnamski generał się poddał.

Nie wiem tylko co z radzieckim oficerem, słyszałem jego krzyki i widziałem go z daleka ale teraz już wiem, że zniknął........
Edi
 

Powrót do Misje zagraniczne

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 7 gości