AwPM Rozdział 1 Kongo

Apokalipsa według Pana Michała

Moderator: Pmk

AwPM Rozdział 1 Kongo

Postprzez Pmk » 2008-09-26, 17:12

1.1. Patrol

Warszawa, 10.03. 2038
Korespondencja własna APKP

Gorączka ,,złota’’ na czarnym lądzie
Potwierdziły się doniesienia o odkryciu jednych z bogatszych – o ile nie najbogatszych – złóż metali ziem rzadkich w Kongo. Rząd Demokratycznej Republiki Konga wyraził zadowolenie z potwierdzenia się wstępnych szacunków. Kongo będzie mogło wydobywać, przerabiać i handlować wydobytymi metalami na własny rachunek, inaczej niż w innych krach czarnego lądu. A wszystko to dzięki przejętej od niezainteresowanej dalszą eksploatacją kopalni spółki Blue&Swartz Mining Co., własności koncernu Global Enterprise, Inc.

Prawie rok temu, dzięki wsparciu specjalistów z królewskiego Polskiego Węgla i Nafty (PWN) udało się ponownie uruchomić kopalnię diamentów w rejonie Kanangi (n’Gebe Diamond Mine). Co prawda zyski z wybycia tych kamieni nie były znacze, ale… odkryto przy okazji niesamowicie bogate złoża metali ziem rzadkich. Dzięki technicznej pomocy PWN oraz Królewskiej Akademii Górniczo-Hutniczej już niedługo poza eksploatacją złóż Kongo rozpocznie przetwarzanie rud i produkcję wyrobów hutniczych. Dzięki zyskom z nowej inwestycji DRK będzie mogła poprawić standard życia swych obywateli.
Koncern Global Enterprise ustami swego wiceprezesa ds. wydobycia, Dave’a Storch’a zaprotestował przeciw – jak to wyrażono – pozbawieniu spółki Blue&Schwartz możliwości eksploatacji poprzez ukrywanie informacji o faktycznej wielkości złóż. ,,Spółka nigdy nie planowała przerwania działalności w tym rejonie, tylko czasowe ograniczenie jej wielkości’’ – powiedział Storch. ,,Ubolewamy nad naiwnością rządu DRK, w stosunku do ewidentnie manipulujących nim przedstawicieli Królestwa Polskiego. To oburzające…’’


Kongo, 25.05.2038

- Mista, mista!
Do patrolu ASFOR zbliżał się po torach kolejowych szeroko wymachując rękoma ciemnoskóry, wysoki mężczyzna nielichej budowy, odziany w koszulę koloru khaki i mundurowe spodnie w kamuflażu typu DPM – dosyć powszechnych zarówno wśród cywilnej ludności jak i … rebeliantów.
- I wonna help ya! Have no weapen! No ammo! – wydyszał, po czym szybko dodał: - Don’t shoot!!
Lufy karabinów patrolu mierzyły we wszystkie strony świata. Szczególnie w jedną z nich.
- Stop! UN Forces! Stay right there! Hands up! – padły komendy. - Don’t move, I wonna see yours hands!
Murzyn zatrzymał się gwałtownie, co w najmniejszym stopniu nie zwolniło potoku słów wylewających się z jego ust.
- Mista! Don’t shoot! I’m friend, not enemy! I’m Ali! I’m Ali! Don’t shoot! I wonna help ya! – jedna z rąk wskazała fragment lasu na wschód od nasypu kolejowego. – Ther, ya see? Ther is yar ammo dump, see?
Podekscytowany tubylec praktycznie nie zwracał uwagi na wycelowaną w niego broń. Do momentu, gdy kilka sekund póÂźniej znalazł się rozciągnięty na ziemi z muskającą jego skroń lufą karabinu. Znajdującego się w dłoniach żołnierza ASFORu... Równocześnie drugi żołnierz Sił Narodów Zjednoczonych zaczynał go przeszukiwać.
Potok przyspieszył...
- MISTA, DON’T SHOOT!!! DON’T SHOOT!!! I just wonna help ya! Ther is yar base! Rebels shoot yar soldias! Steal ammo! Weapen! But I have no weapen, no ammo! Soldia, I wonna help ya! Don’t shoot! – tubylec ukrył głowę pod rękoma.
- Calm down, we are here to protect you - dowódca patrolu, żołnierz z naszywkami sierżanta podszedł do leżącego. Położył rękę na jego ramieniu. – Calm down, we don’t want to harm you.
- Oh yeah? Good, good. Ok. I’m friend! I’m Ali! My name is Ali!!
Dowódca zachował zimną krew.
- Ok Ali, you will show us the way.
Murzyn gwałtownie zareagował.
- No, mista! I’m wonna help ya! I’m just poor farmer! I afraid of weapen! Ammo! No, you go this way – tu wskazał lewą ręką na wschód, po czym prawą wskazał w przeciwną stronę – and I will go ther!
Po czym zniknął w gęstwinie po drugiej stronie torów, pozostawiając zaskoczonych żołnierzy samych sobie.

Kapral Pierre Reno ucinał sobie właśnie popołudniową drzemkę w towarzystwie szeregowca Jeana Rossa w chłodnym wnętrzu wartowni, gdy....
- Mista, mista! Don’t shoot!
Na drodze prowadzącej do bramy wjazdowej ASFOR 3rd Logistic Base pojawiły się sylwetki krzyczących i wymachujących rękoma czarnoskórych mężczyzn ubranych w luÂźne koszule koloru khaki i spodnie DPM. Bliższy niósł wojskowy chlebak przerzucony przez ramię. Przez pierś drugiego tubylca przewieszony był automat.
Pomimo senności wywołanej południowym skwarem Reno błyskawicznie znalazł się na nogach przy strzelnicy bunkra-wartowni, z bronią wycelowaną w obcych odległych o niecałe pięćdziesiąt metrów. Drugi wartownik był o sekundę wolniejszy.
- Stop! UN Forces! Stay right there! Hands up! – kapral krzyknął z wnętrza bunkra.
Tubylcy wpadli w panikę. Unieśli błyskawicznie ręce w górę.
- Soldia! Don’t shoot! Have no weapen! No ammo! – po sekundowej przerwie na wdech murzyn z chlebakiem dokończył swoją tyradę. – We’re friends! No rebels! Friends! Don’t shoot!
Reno wynurzył się z cienia rzucanego przez wartownię z automatem wycelowanym w najbliższego, de facto najbardziej gadatliwego tubylca. Drugi z nich nie wypowiedział jeszcze ani słowa.
- You! – kapral wskazał lufą ,,gadułę’’. - Put this bag down! Slowly! And keep hands up!
Przerażony murzyn szybko odłożył chlebak.
- Jean, pilnuj tego ze spluwą! – krzyknął Reno do towarzysza ukrytego w bunkrze. – Ja biorę Gadułę!
Skupił się najbliższym z tubylców.
- Ok! Come closer! – lufa automatu śledziła wolne ruchy mężczyzny. Gdy dotarł na odległość dwudziestu metrów Reno rozkał: – Stop! Lay down! On the ground!
Tubylec błyskawicznie znalazł się na spalonej słońcem trawie, co tylko na chwilę wstrzymało potok słów.
- Soldia! Don’t shoot! Don’t shoot! Have no ammo! No weapen!
żołnierz skierował broń w stronę drugiego, uzbrojonego murzyna.
- You! I want to see yours hands! Keep them up! Away from weapon! Don’t touch it!
Reno ostrożnie zbliżał się do obcego, uważając by nie wejść w pole ostrzału Ross’owi. Murzyn trzymał co prawda grzecznie ręce w górze, ale luÂźno wisząca na piersi broń nosiła ślady intensywnego użycia. A jego wzrok świadczył o bezwzględności i okrucieństwie nie pasujących do zwykłego wieśniaka.
- You! Come closer to the tree! Put hands on the trunk!
Z lewej strony dobiegał głos Gaduły.
- Ok, soldia! Ok! Don’t shoot! I’m friend! I’m friend! I’m have no ammo! No weapen!
Reno próbował zignorować natarczywy głos i skupić się na uzbrojonym tubylcu.
Nie było to łatwe...
- Soldia! Soldia! Don’t shoot! Don’t kill! Have no weapen! We’re not rebels! Justa friends!
Kapral powoli obszedł stojącego przy drzewie obcego. Stanął metr za jego plecami.
- Right, now slowly remove rifle by strap and give it to me! - Reno wycelował swoją broń pomiędzy łopatki tubylca. – Really slowly...
Murzyn ostrożnie przełożył pasek broni ponad głową, ale niestety zaczepił klamrą o wystającą sprzączkę kamizelki z oporządzeniem i zastygł w takiej pozycji. Kilkukrotne próby uwolnienia paska zakończyły się niepowodzeniem.
- Soldia, ok! Ok! Don’t shoot! I’m friend! – dobiegł go znajomy głos. - I’m friend! Have no ammo! No weapen!
Reno zazgrzytał zębami.
- Don’t move! Keep hands on the tree!
Ostrożnie podszedł do uzbrojonego mężczyzny. Spojrzał na jego broń - była zabezpieczona. Rzucił profilaktycznie okiem na drugiego tubylca – leżał w trawie z rękami rozłożonymi na boki.
Zwrócił się do uzbrojonego.
- Ok, hands on the trunk! Hands on the trunk!
Sięgnął do zaczepionej sprzączki...
– We’re friends! Not rebels! Friends! Don’t shoot!...
Nie widział jak Gaduła nie przerywając monologu sięgnął pod swoją koszulę na plecach. Jednym płynnym ruchem prawej ręki wyciągnął zza paska spodni pistolet automatyczny, wycelował go w kaprala, odbezpieczył i przełączył w tryb auto. Jego wzrok w niczym nie przypominał tego sprzed kilku minut.
– We’re friends! Friends! Don’t shoot!...

- Heeeelloooo mista! Welcome in Molazi!
Południowy upał przerwał głos który wydobywał się ze sporych rozmiarów czarnoskórego mężczyzny. Jak można się domyślić jego ubiór stanowiła koszula w kolorze piaskowym (a może wypłowiałe khaki?) i spodnie DPM...
- I’m Shaggy. I’m Shaggy and wonna help ya!
Wskazał na zarośla po północnej stronie drogi, z których właśnie wynurzyli się żołnierze ASFORu.
- This way is bad way. A lot of mines. A lot of mines. Kaboom! Got it? Kaboom!
żołnierze popatrzyli na siebie z konsternacją. Co nie zatrzymało tubylca w dokończeniu swojej przemowy.
- I will show ya betta way. Safe way. To yar soldias – wskazał wzdłuż drogi na zachód. - In da base.
- What do you know about our base? – żołnierz prowadzący grupę zbliżył się do tubylca. – Tell me everything. And show me the way.
Ciemne oblicze rozjaśnił szeroki uśmiech białych zębów.
- Oh, yeah. I will show ya da way...

- YO MAN!
Z zarośli porastających pobocze drogi wynurzył się następny tubylec. I jeszcze jeden. Wszyscy nosili oczywiście koszule w kolorze khaki i spodnie DPM...
- Oh, ther are soldias with ya! Good! Goood!
Szybko zbliżył się do sierżanta prowadzącego grupę. I od razu zaczął szeroko gestykulować rękoma.
- Mista, I have no weapen! No ammo! I’m friend! Friend!
Zbliżył się do sierżanta na mniej niż metr i pochylił się w jego stronę.
- I wonna help ya!. I’ve got very important information for ya! And ya gimme five dollars, ok? Soldia, I will help ya and ya gimme five dollars, ok? Five dollars is not big amount for ya, ok? But is big for me, so gimme five dollars! – po czym dodał konfidencjonalnym szeptem: - And I’ll help ya, ok? I’ve got very important info about yar soldias for ya!!
żołnierz wycelował broń w natręta.
- You want five dollars? I will give you all five!
GroÂźba nie zrobiła wrażenia na gadule.
- Soldia, don’t shoot. Don’t shoot. You don’t wonna shoot me. – Odsunął lufę w bok. – Soldia, ya not wonna see yarself in tv, right? Don’t wan’t see it in tv.
Sierżant stracił na chwilę mowę... i to wystarczyło.
- Soldia, I will help ya. Just gimme five dollars. Ther is yar base. Weapen! Ammo! Madicinas! And yar soldias! – prawie przycisnął swój nos do nosa żołnierza. – But thay are woundad. Rebels shoot tham. Thay need yar help!
I uśmiechnął się szeroko prezentując imponującą kolekcję białych zębów.
- And soldia, ya gimme five dollars...

Wracający z patrolu pododdział ASFORu zbliżał się do nasypu linii kolejowej Kinszasa - Matadi. Sierżant rozglądał się uważnie i próbował wykryć każdy obiekt nie pasujący do wzorca terenu. Teoretycznie pomagać miał mu w tym system obserwacji z kamerą zamontowaną w hełmie, wyświetlający przetworzony i opatrzony analizą obraz na wizjerze maski. Niestety, sierżant powinien sobie to szczerze powiedzieć, nie był w stanie przyswoić napływających z komputera danych.
Ciągle przed oczami miał splądrowaną ASFOR 3rd Logistic Base. Ciągle widział zwaloną bramę, betonowy budynek wartowni osmolony trafieniami granatów RPG. Wyrwane siłą wybuchu drzwi innego bunkra. Podłogę baraków zaśmieconą rozdeptanymi racjami żywnościowymi i opakowaniami po lekach. Płonące magazyny z pomocą humanitarną. Poniewierające się wszędzie zwłoki żołnierzy ASFORu i pracowników cywilnych... Wszechobecny dym niosący zapach palonego plastiku i ludzkiego mięsa...
Dwóch żołnierzy, jedynych ocalałych z masakry, znaleÂźli w bunkrze niedaleko izby chorych. Jego betonowe ściany nosiły ślady wielokrotnych trafień z broni ręcznej i RPG. Do drzwi był przyklejony duży placek plastyku C5... Radiowy zapalnik był uszkodzony przez wilgoć i nie zdetonował ładunku. A zresztą rebelianci najwyraÂźniej bardziej niż żołnierzami zamkniętymi w bunkrze interesowali się personelem izby chorych – zwłoki straszliwie okaleczonych lub poćwiartowanych maczetami kobiet i mężczyzn poniewierały się dookoła bunkra. Ocalali nadawali się tylko do lazaretu – potężne dawki środków uspokajających pozwoliły wyciągnąć ich z mrocznego wnętrza blokhauzu i załadować do śmigłowca sanitarnego. Niestety, dla całego patrolu nie było w nim miejsca. Sierżant podjął więc decyzję, że wrócą na piechotę – razem.
Teraz nie uważał tego za najlepszą decyzję. Po opuszczeniu splądrowanej bazy ustąpił pierwszy szok i do jego ludzi zaczynało docierać co właśnie widzieli. I nic nie mogli z tym zrobić...
żeby tylko zniknęły już te obrazy...
Padł strzał. Sierżant zobaczył jak kapral Bordeux idący na lewym skrzydle zgina się wpół i pada na plecy odrzucony siłą następnego trafienia.
- MEDYK!!! – ryknął sierżant i już biegł w kierunku rannego.
Nie usłyszał serii która trafiła go w korpus. Wzrok rozmył się z bólu, a gdy sekundę póÂźniej wróciła ostrość świat zawirował i zieleń zarośli zastąpił błękit nieba. Leżał w trawie i nie widział kaprala Sommera czołgającego się w jego kierunku.
Nad jego głową zaświstały kolejne pociski wystrzelone przez ukrytego snajpera.
- Już dobrze, panie sierżancie. - nie słyszał sanitariusza szepczącego mu do ucha. – Teraz wszystko będzie dobrze.
Ból odpłynął.
,,To już?’’ – pomyślał. - ,,Nawet nie boli to umieranie’’.
Nie czuł gdy ściągali z niego oporządzenie, pancerz osobisty.
Gdy rozcinali mundur.
Nie słyszał wymiany ognia nad swoją głową.
Nie słyszał serii wystrzeliwanych z najnowszego modelu karabinu maszynowego przez rebelianta ukrytego w zieleni.
Nie widział, jak następny żołnierz z jego oddziału walił się bez czucia w trawę po tym jak pociski przeciwpancerne rozerwały w strzępy jego pancerz osobisty.
Nie czuł wstrzykiwanej adrenaliny.
Nie widział trafień pocisków szarpiących ciałem rebelianta naładowanego narkotykami i stymulantami.
Nie słyszał wycia obcego mężczyzny w kombinezonie maskującym, strzelającego i zabijającego jego żołnierzy pomimo odniesienia śmiertelnych ran.
Nie słyszał, jak jego następny żołnierz z cichym westchnieniem zniknął pośród wysokiej trawy.
Nie widział jak sekundę póÂźniej nieprzyjaciel padł po tym jak ostatni z patrolu władował cały magazynek w pokrytą zielenią sylwetkę.
Jego serce przestało bić w tym samym momencie.



Objaśnienia

APKP - Agencja Prasowa Królestwa Polskiego

ASFOR – Africa Separation Force – Siły Rozdzielające w Afryce ONZ, skierowane 24.04.2038r do Kongo na podstawie rezolucji ONZ nr 275/2038 w celu nadzorowania pokoju zawartego pomiędzy władzami DRK a rebeliantami z Ludowej Organizacji Wyzwolenia Kongo

DPM – Disruptive Pattern Material – wprowadzony w latach 60-tych 20. wieku (pierwszy model) brytyjski wzór kamuflażu używanego na odzieży i oporządzeniu, ceniony za swoją efektywność w terenie zielonym; rozpowszechniony na całym świecie

W toku prowadzonego postępowania Dowództwo ASFOR ujawniło, że używaną przez zabitego rebelianta broń stanowił najnowszy model karabinu maszynowego M46NMG (N – needle, igłowy); broń pochodziła z testowej partii dostarczonej Armii Filipińskiej przez International Security Ltd. (oddział zbrojeniowy International Trade, Inc.). W toku dalszego dochodzenia ujawniono, że zabity snajper (biały mężczyzna lat 35) okazał się byłym pracownikiem International Military Advisors Ltd.
Ostatnio edytowano 2008-09-26, 17:21 przez Pmk, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2008-09-26, 17:17

1.2. Lotnisko

Kongo, 21.06.2038
Godzina 22:11 GMT
Korespondencja własna BBC

BBC Evening World News Report
Nad afrykańską równiną zapadł zmrok. Od nagrzanego w ciągu dnia betonowego pasa startowego bił nieznośny żar, efektem czego była mokra od potu koszula Jeremy’ego Goldsworthy’ego. Reporter przetestował wiele antyperspirantów, ale dotychczas bezskutecznie. Upał był nieznośny nawet póÂźnym wieczorem.
- Wchodzimy za pięć, cztery.. - kamerzysta podniósł lewą dłoń z rozcapierzonymi czterema palcami. Palce zaczęły znikać co sekundę. Zapaliło się zielone światło obok obiektywu kamery. Jeremy odchrząknął. Zniknął ostatni palec.
- Tu Jeremy Goldsworthy z Matadi Military Airfield w Demokratycznej Republice Kongo.
Rebelianci wznowili działania zbrojne przeciwko siłom rządowym DRK. W rejonie Kinszasy trwają wzmożone walki wojsk rządowych z rebeliantami z Ludowej Organizacji Wyzwolenia Kongo oraz Ruchu Niepodległego Kongo . W dalszym ciągu giną mieszkańcy tego umęczonego kraju – pomimo wielokrotnie podpisywanych porozumień pokojowych. Porozumień wartych niewiele więcej niż papier na którym zostały spisane. Porozumień nie przestrzeganych przez obie strony.
W międzyczasie na horyzoncie pojawił się podchodzący do lądowania z zapalonymi światłami ciężki transportowiec. Minutę póÂźniej ryk silnika zagłuszył reportera i ciemna sylwetka przemknęła na głowami ekipy telewizyjnej. Maszyna z piskiem opon dotknęła gorącego pasa startowego i zniknęła w mroku. Widoczne światła pozycyjne zwolniły i zatrzymały się przy majaczących w oddali hangarach.
Goldsworthy obrócił się w swoją lewą stronę. Kamera podążyła za nim obejmując wysoką, barczystą postać mężczyzny w maskującym mundurze. Ogorzała, sympatyczna twarz zwieńczona była zawadiacko naciągniętym na prawą stronę błękitnym beretem. Na jego twarzy widoczne było napięcie. I zmęczenie.
- Rozmawiam z kapitanem Robertem L. Bullard’em z Batalionu Inżynieryjnego ASFORu – reporter spojrzał na oficera. – Panie kapitanie, proszę powiedzieć jak zmieniła się rola ASFORu w ostatnich godzinach?
Kapitan odchrząknął.
- Mandat ASFORu nie uległ zmianie. W dalszym ciągu mamy zapewnić rozdzielenie stron konfliktu. Choć w obecnej sytuacji jest to niezwykle trudne zadanie... Dodatkowo pododdziały inżynieryjne – tak jak i inne jednostki ONZu – pomagają społecznościom lokalnym. Budujemy studnie, mosty...
- Panie kapitanie, ale w tej chwili Pańska jednostka nie buduje chyba studni?
Zmęczenie na twarzy oficera stało się bardziej widoczne.
- Nie, w tej chwili ASFOR przemieszcza część swoich sił w pobliże Kinszasy. W chwili osiągnięcia porozumienia i podpisania rozejmu będziemy nadzorować jego realizację w tym rejonie. Dodatkowo...
Silna eksplozja pośród hangarów po drugiej stronie pasa startowego rozjaśniła afrykańską noc. Bunkier strzegący wjazdu na teren lotniska zamienił się kupę dymiącego gruzu. Ciemność przeszyły ogniste ślady trajektorii rakiet RPG i pocisków smugowych.
- O żesz ku..a! Spie..ać mi stąd!! – ryknął kapitan do ekipy BBC. Stojąca trzydzieści metrów dalej terenówka wynajęta przez telewizję drgnęła trafiona rakietą RPG i zniknęła w eksplozji. – Ale już!!!
Podmuch wybuchu powalił stojących obok. Poza kapitanem, który pędził już w kierunku stojących na skraju lotniska pomalowanych na biało ciężarówek z wielkimi literami UN na burtach. Część z nich płonęła jaskrawym ogniem. W ich blasku widać było rozbiegające się sylwetki.
- Schneider, gdzie leziesz do cholery!! – ryczał w biegu. – Gdzie, nie do hangaru!!! Zabierz swoją drużynę na południowy skraj lotniska!!! Do magazynu amunicji!!!
Jego barczysta sylwetka szybko zniknęła w zamieszaniu.
- Cholera!!! Maurice!! Zabierz swoich do tego bunkra po lewej!!! LEWEJ, MAURICE!!!
Choć donośny głos słychać było tej nocy jeszcze bardzo długo...

Terenowa Toyota z piskiem hamulców zatrzymał się przy budynku stacji kolejowej w Molazi. Z kabiny wyskoczył murzyn ubrany w koszulę khaki i spodnie DPM. Biegiem ruszył do drzwi stacji.
- Mista Damien! Mista Damien!
Wpadł do chłodnego, klimatyzowanego wnętrza.
- PKLO zaatakowało lotnisko w Matadi! – wydyszał. – Ale rządowi ich odparli!!
Dookoła ustawionego na środku hali stołu siedziało w niedbałych pozach kilku czarnoskórych mężczyzn w koszulach khaki i spodniach DPM. W kącikach ust ćmiły się papierosy, na plastikowym stole ogrodowym stały puste – w większości – butelki po whisky. Rozpalone emocjami oczy mężczyÂźni wlepiali wyświetlacze trzymanych w rękach konsol PS10.
Jedyny biały przysypiał na polowym łóżku. Jego strój stanowiły spodnie DPM i ... kwiecista koszula. Szczupłą twarz zdobiły liczne blizny oraz krótko przycięte blond włosy.
- Mista Damien?!
Powieki drgnęły i ukazały zimne, bezwzględne niebieskie oczy zabójcy... albo biznesmena..
- Jak ich odparli? – głos był równie zimny jak oczy.
Posłaniec zaczął się pocić pomimo klimatyzacji.
- Nooo, rządowych było z pińćdziesięciu. Tylko broń ręczna – przełknął nerwowo. – PKLO ściągnęło z trzysta chłopa. Mieli moÂździerze i parę RPG. Czapkami by ich nakryli.
Zarechotał nerwowo.
- Nooo i wszystko szło good, ale nagle ktoś zaczął do nich walić!! Jak na sczelnicy! Rozwalili im moÂździerze i wysczelali chopców z RPG.
W oczach blondyna pojawiło się zainteresowanie.
- W jaki sposób?
Murzyn zaczął przestępować z nogi na nogę.
- Nooo, okazało się, że na samolot do Kinszasy czekał pluton plamiastych . Noooo i wysczelali chopców – po czym dodał szybko. – Ale chopcy też nieÂźle narozrabiali. Rozwalili wszystkich rządowców i prawie wszystkich plamiastych.
Nerwowo rozejrzał się dookoła. Pozostali mężczyÂźni przestali grać i zaskoczeni wpatrywali się w białego. Ten powoli wstał z łóżka i spojrzał na obecnych. Po kilku miesiącach grabienia i gwałtów jego rola jako obserwatora ze strony sponsora i cichego przewodnika tej grupy czarnych gamoni dobiegała końca. Teraz miał ich skierować do realizacji prawdziwych celów.
- Internatonal Trade płaci wam od kilku miesięcy. Dostaliście broń, amunicję, samochody. Teraz jest szansa, aby Ruch Niepodległego Kongo przebił w rozgrywce PKLO.
Uśmiechnął się zimno.
- Zrobimy to czego nie potrafiło zrobić PKLO. Zdobędziemy lotnisko – podniósł automat leżący na szafce. – A potem powiadomimy Centralę i media o tym wspaniałym sukcesie w walce o prawdziwie niepodległe Kongo...


Kongo, 22.06.2038
Godzina 05:23

- Flak !!! – ryknął pilot. - Trzymać się!!!
Ciężki śmigłowiec transportowy CH110DP przechylił się gwałtownie w lewym wirażu z rykiem wchodzących na najwyższe obroty silników. Pomimo hałasu słychać było głuche puknięcia odpalanych z burt pułapek termicznych i radarowych. Pokład śmigłowca osiągnął prawie pion i wypełniający ładownię żołnierze nie pospadali z siedzisk tylko dzięki pozapinanym pasom. Natomiast cały nie umocowany sprzęt poleciał na lewą burtę. Znajdujące się na niej okna wypełniła gwałtownie zbliżająca się zieleń dżungli. Wycie silników osiągnęło najwyższe tony i pilot rzucił maszynę w ostry skręt w prawo. Cały kadłub drżał od pracujących pod największym obciążeniem motorów.
Twarze ciemnoskórych mężczyzn w maskujących mundurach z odznakami 2.Congo Parachute Battalion wyrażały co najmniej niepokój z zaistniałej sytuacji. Z wysiłkiem starali się utrzymać przy sobie nie umocowane elementy wyposażenia. Jedynie dwóch białych żołnierzy siedzących przy wejściu do kabiny pilotów zachowało spokój. Prawidłowo przypięte do podłogi wyposażenie nawet nie drgnęło. Jeden z nich, z insygniami starszego chorążego widocznych na maskującym kombinezonie spojrzał na tył ładowni.
- Spokój, spadochroniarze! – jego głos przebił się przez wszechobecny hałas. – Zaraz lądujemy!
Okno rozjaśnił oślepiający błysk eksplozji, w której zniknęła ścigająca flarę rakieta przeciwlotnicza. O poszycie kadłuba zagrzechotały bezsilnie odłamki głowicy pocisku. Pomimo to maszyna kontynuowała manewr. Po wykonaniu skrętu o 180 śmigłowiec wyrównał i zaczął oddalać się od lądowiska. Drugi z żołnierzy, o typowo słowiańskiej urodzie, z insygniami sierżanta sztabowego na mundurze odpiął pasy i wszedł do kabiny załogi. Poprawił zestaw słuchawkowy na głowie.
- Co jest?! – zapytał pilotów.
Kapitan, dowódca śmigłowca odwrócił głowę ukrytą w hełmie i wskazał tył maszyny.
- Strefa desantu jest za gorąca! – przyciemniony wizjer hełmu skierował się na sierżanta. – Walili do nas z Mistrali , pewnie tych zgrzytniętych ostatnio od ASFORu w Molazi! Muszą jeszcze mieć sporo tego towaru!
śmigłowiec prowadzony twardą ręką drugiego pilota mknął tuż nad drzewami wyjąc umęczonymi silnikami. Co kilka sekund słychać było uderzenie gałęzi o spód kadłuba.
- Znajdę najbliższe wolne miejsce i sadzam maszynę – kapitan wskazał palcem w dół. – I tam was zostawię!
Sierżant spojrzał na tył ładowni.
- Dobra! Jak tylko wyjdziemy z gorącej strefy, znajdÂź coś odpowiedniego do desantu liną!! – krzyknął radośnie. – Przecież nie będziemy dymać na piechotę z Boma! Wy z lotnictwa nie pobrudzicie czyściutkich opon niczym innym niż twardym betonem lotniska!!
Dowódca podniósł przyłbicę hełmu. W błękitnych oczach coś błysnęło złośliwie.
- Jak dla mnie to możecie wysiąść nawet teraz! – wyszczerzył się radośnie. – Szkoda dla was zupełnie dobrej liny!!

W oddali cichł wizg turbin śmigłowca. W półmroku zielonego baldachimu dżungli ledwo widoczne były sylwetki spadochroniarzy. Pluton rozłożony był w obronie okrężnej.
- Ok, mamy jakieś jedenaście kilosów do lotniska – chorąży przełączył wyświetlaną na wizjerze hełmu mapę na autopilota. - Kolumna, dziesięć metrów. Prowadzą Pete i Cloud, kierunek zero trzydzieści osiem. Tempo osiem. Naprzód!
Dwóch żołnierzy 2.CPB równocześnie wstało z ziemi i zniknęło w gęstwinie. Ich śladem podążyli kolejni członkowie pododdziału. Po chwili tylko wygnieciona trawa i połamane gałęzie drzew świadczyły o miejscu lądowania.

żołnierz 2.CPB z dystynkcjami kaprala zamarł bez ruchu w cieniu rzucanym przez drzewo. Wpatrywał się przez chwilę w zielony gąszcz przed sobą. Jego nieruchoma sylwetka idealnie zlała się z otoczeniem. Podobnie jak zamarły w bezruchu dziesięć metrów dalej drugi ze zwiadowców.
- ,,Tu Pete. Widzę dwa, na sto trzydzieści jeden, odległość sto siedemdziesiąt. Za drogą.’’
Z zarośli za jego plecami wynurzyła się następna dwójka żołnierzy. Klęknęli obok zwiadowcy.
- ,,Tu C. Potwierdzam’’ – zatrzeszczało w radiu. Starszy chorąży rozejrzał się powoli dookoła. - ,,Jest jeszcze dwóch.’’
- ,,Tu Pete. Potwierdzam jeszcze dwóch.’’
Chorąży obrócił głowę do sierżanta. Porozumieli się bez słów. Ruszyli w kierunku krawędzi lasu.
- ,,Tu C. WeÂź Cloude’a i sprawdÂźcie Jeden.’’
Dwóch zwiadowców podeszło do krawędzi lasu i zajęło pozycje za drzewami. Z lasu po drugiej stronie drogi wynurzył się tubylec w koszuli khaki i spodniach DPM.
- Mista, don’t shoot! I’m friend, not enemy! Don’t shoot!
Gwałtownie zatrzymał się na widok wycelowanego w siebie automatu kaprala.
- Ok, zatrzymaj się tam gdzie stoisz!
Szeroki uśmiech rozjaśnił ciemną twarz tubylca.
- Oooo, ziomal! Fajnie spotkać...
- Zamknij twarz! – ostry głos spadochroniarza przeciął powietrze i tyradę cywila. – Co tu robisz?!!
Szeroki uśmiech zniknął równie błyskawicznie jak się pojawił.
- żołnierz, spokojnie – nerwowo zaczął rozglądać się jakby szukał drogi ucieczki. – Jestem tylko zwykłym rolnikiem, co nie. Idę do brata w sąsiedniej wiosce...
- Przez środek lotniska?! Z kogo robisz durnia??!!
- Eeee... noo do brata idę, co nie, a tędy jest najlepszy skrót – mężczyzna zesztywniał na widok drugiego automatu wynurzającego się z zarośli. – Z ziomalami idziemy na imprezę, co nie, jest nas jeszcze trzech...
- Widziałeś obcych z bronią?
OdpowiedÂź przyszła błyskawicznie.
- Nie, żołnierz! żadnych obcych z bronią! Nie, nic nie widziałem! żadnego ammo! – nerwowo przełknął ślinę. – Nie, żołnierz, ja boję się broni, min! żadnego kabuum!
Kapral machnął lufą w stronę ściany lasu po drugiej stronie drogi.
- Dobra, znikaj stąd. Zabieraj kumpli i nie kręć się tu więcej, zrozumiano?!
- Jasne, żołnierz, jasne!
Tubylec błyskawicznie zawrócił i przepadł w zaroślach. Pokonał ponad sto metrów dżungli, gdy dołączył do niego następny mężczyzna w DPM.
- Znowu zbujałeś rządowców? – zapytał z krzywym uśmiechem.
- Eeetam, zaraz zbujałeś – odpowiedział radośnie. – Przecież mu powiedziałem, że żadnych obcych – z bronią – nie widziałem. A my jesteśmy swoi, co nie?
Odpowiedział mu rechot podnoszącej się z krzaków reszty uzbrojonych rebeliantów Ludowej Organizacji Wyzwolenia Kongo.

- Ej, człowieku! – okrzykowi towarzyszyła uniesiona w górę ręka. – Pogadamy?
Erick Damien, spędził w dżungli prawie cały ostatni rok. Początkowo ,,ochraniał przedsięwzięcia’’ International Trade, a od pół roku szkolił oraz dyskretnie kierował działaniami grupy rebeliantów z Ruchu Niepodległego Kongo. Miał już serdecznie dosyć dżungli, paskudnego żarcia i ... jego ,,bojowników’’. Ale na szczęście coś się w końcu ruszyło...
Z zarośli po drugiej stronie starego, zarośniętego i popękanego betonowego runway’u dawno nieczynnego cywilnego lotniska w Matadi wynurzył się wysoki, czarnoskóry mężczyzna masywnej budowy, odziany w koszulę khaki i spodnie DPM. Przez plecy miał przerzucony lufą w dół długi karabin szturmowy, a do pasa przytroczony był ciężki pistolet w otwartej kaburze.
- Człowieku, rządowi zaraz dotrą do plamiastych. Moi obserwatorzy właśnie ich zauważyli – ciągnął obcy. – Wtedy ani ty, ani ja nie załatwimy swoich interesów w okolicy. łapiesz?
Damien spojrzał na mężczyznę z ledwo skrywanym obrzydzeniem. Jego ,,alter ego’’ z PKLO...
- Tak.
- No właśnie, człowieku! - Murzyn uśmiechnął się szeroko odsłaniając imponującą galerię białych zębów. – Jakbyśmy się zgadali na małe, wspólne strzelanie do plamiastych i rządowców to byłoby super! A potem każdy pójdzie w swoją stronę. Co ty na to?
Erick uważnie przyjrzał się obcemu. Pomimo pozornej beztroski mężczyzna wydawał się gotowy do walki. Spięty do skoku jak drapieżnik. Taki sam jak Damien. A więc... po kolei – najpierw rządowi plus ASFOR, potem PKLO.
- Zgadzam się. Możemy...
W zaroślach za obcym padł strzał. Sekundę póÂźniej dżungla od strony nowego Matadi Military Airfield ożyła odgłosami gwałtownej wymiany ognia.
- Co do ku..y nędzy! – ryknął murzyn. – Przecież mamy umowę!
- Ale to nie moi – spokojnie odpowiedział Damien. – Jeszcze nie dotarliśmy do bazy.
Umysł obcego błyskawicznie przeszedł w tryb ,,analizy’’.
- Jeśli to nie twoi i nie moi to... kto?

Z lasu wynurzyła się samotna sylwetka żołnierza 2.CPB. Bezszelestnie zbliżył się do osmolonej i podziurawionej granatami z RPG ściany budynku magazynu amunicji. Przykleił się do ściany i przesunął się pod uchyloną zasuwę strzelnicy bunkra.
- Tu Drugi Spadochronowy.
Wnętrze bunkra zareagowało tupaniem i szuraniem.
- Tu Drugi Spadochronowy, przybywamy z odsieczą.
Po drugiej stronie strzelnicy ktoś odchrząknął.
- Here UN Forces, identify yourself!
Spadochroniarz z rozpaczą złapał się lewą ręką za głowę.
- Jeez! Second Congo Paras here. We are to help ya.
Wnętrze bunkra odetchnęło z ulgą.
- OK, come in. We’ve been waiting for you!
- ,,Tu Pete, czysto’’
- ,,Tu C. Podchodzimy.’’
Kolejni żołnierze 2.CPB dotarli w pobliże bunkra. Chorąży C. zbliżył się do stosu szarych, pustych skrzyń. Padł strzał. Dowódca zwalił się ciężko na ziemię.
- ,,Tu C, dostałem!’’
- ,,Walą do nas!”” – w słyszanym w słuchawkach niezidentyfikowanym głosie brzmiały początki paniki.
Jeden ze spadochroniarzy pociągnął serię po ścianie bunkra magazynu amunicji. W odpowiedzi padły strzały. Za chwilę okolica bunkra wypełniła się odgłosami strzałów.
- Medyyyk!!!
Ranny spadochroniarz osunął się na ziemię pod ścianą. Długa seria z zarośli trafiła prosto w strzelnicę. Ktoś jęknął ciężko i intensywność ognia prowadzonego z wnętrza bunkra wyraÂźnie spadła. Dwóch spadochroniarzy skorzystało z przerwy w ostrzale i dopadło ściany. Jeden z nich wepchnął lufę automatu w strzelnicę i pociągnął za spust. Długa seria zadudniła głucho we wnętrzu. Drugi żołnierz doskoczył do wyrwanej granatem z RPG dziury w ścianie i wywalił do wnętrza długą serią cały magazynek. Następny jęk i ogniem odpowiadał już tylko jeden karabin. Pierwszy spadochroniarz wyciągnął ze strzelnicy automat i ze zdumieniem wpatrywał się w rozerwaną trafieniem pokrywę komory zamkowej. Broń nie reagowała na nerwowo ściągnięty do końca język spustu.
- Technik!!
Następna dwójka wyskoczyła z zarośli i dobiegła do ściany. Brzdęknęły odskakujące łyżki i przez wyrwaną RPG dziurę w stalowych drzwiach poleciały do wnętrza dwa granaty. Podwójny błysk, huk i kłęby betonowego pyłu wypełniły powietrze.
Sierżant i spadochroniarz wskoczyli do wnętrza przez uszkodzone drzwi.
Zapadła cisza.
- Czysto!
Z bunkra wynurzył się sierżant w kombinezonie maskującym pokrytym grubą warstwą betonowego pyłu.
- Medyk! Opatrzyć dowódcę i pozostałych rannych – zgrzytnął zębami. – Tych w środku też, to żołnierze ASFORu.
Spojrzał na zaskoczone twarze swoich żołnierzy.
- Co za bar... eeh! – machnął zrezygnowany ręką
Rozejrzał się dookoła.
- Zająć pozycje, bo rebelianci wystrzelają nas jak kaczki!
Spadochroniarze zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Resztki pyłu opadały na ziemię.

Mieszany pododdział złożony ze spadochroniarzy 2.CPB i ich polskich instruktorów wraz z ocalałymi żołnierzami ASFORu przedzierał się przez dżunglę. Po odparciu kilku ataków rebeliantów chorąży zdecydował przejąć inicjatywę. Kwadrans temu opuścili budynek magazynu amunicji, a teraz ostrożnie zbliżali się przez dżunglę do najbliższego hangaru. Przed nimi biegła droga za którą przyczajony był żelbetowy blokhauz.
- ,,Lewe skrzydło do przodu!’’ – głos dowódcy brzmiał spokojnie. - ,,Przekroczyć drogę, rozpoznać bunkier i skręcamy na hangar.’’
Trzech spadochroniarzy na lewej flance dotarło do drogi i... zaległo.
- ,,C, tu P’’ – z zarośli za chorążym wyłonił się sierżant. - ,,Co się dzieje?’’
- ,,Zacięcie.’’
żołnierz ostrożnie zbliżył się do pozycji dowódcy. Spojrzał w jego stronę. Porozumieli się bez słów. Mężczyzna ruszył dalej do przodu.
- ,,Tu C., Tresor, naprzód!’’
Spadochroniarze z lewej popatrzyli po sobie, ale nie ruszyli się z miejsca.
- ,,Tu C., Tresor naprzód!’’
Chorążemu podniosło się ciśnienie.
- ,,Tresor, ku...a! Rusz dupę swoją i pozostałych albo przyjdę do was osobiście!”’
Dowódca podniósł się i ruszył w kierunku bunkra. Sierżant był już na miejscu. Podniósł kciuk do góry.
- Tresor – zgrzytnął C. zębami. – Jeszcze się doigrasz.
Przełączył na nadawanie.
- ,,Tresor, pogadamy w Bazie.’’
Zaległ przy ścianie bunkra. Sierżant wskazał dziurę wyrwaną w ścianie nieodległego hangaru. I dwa palce...
- ,,Pete, z prawej podejście do hangaru’’ – chorąży opanował gniew ściskający szczękę. – ,,Tresor, naprzód, do końca hangaru.’’
Sierżant prześlizgnął się przez zarośla i już był naprzeciw dziury. Dowódca z zadowoleniem obserwował ruch prawej flanki i ... znowu zgrzytnięcie zębami. Lewa grupa dotarła do jakichś zarośli i ponownie zaległa.
W Bazie zapowiadało się dla niektórych długie szkolenie z taktyki metodą ,,musztry bojowej’’. Bardzo dłuuugie szkolenie...
- UN forces, identify yourself!!!
Odpowiedzią był brak ruchu w hangarze.
- UN forces, identify yourself!!!
W odpowiedzi ledwo widoczne cienie otworzyły ogień. Pociski zabębniły o metalowe poszycie budynku w pobliżu ukrytych spadochroniarzy prowadzonych przez Pete’a. żołnierze odpowiedzieli ogniem.
Przeciwnik kryjąc się przed spadochroniarzami wystawił się nieświadomie pod lufę sierżantowi P. Kilka długich serii z km-u i zapadła cisza. Spadochroniarze ostrożnie ruszyli do przodu.
- Czysto!
- Czysto!
C. skontrolował ekran taktyczny. środek i prawa ustawiły się prawie idealnie, natomiast lewa...
- ,,Tresor, naprzód!’’
O dziwo spadochroniarze ruszyli do przodu sprawnie jak na ćwiczeniach.
- Rany...
Dowódca rzucił okiem na termowizję z BSLa .
- W porządku, w porządku... ożżż ku..a!!
Tuż obok sylwetek żołnierzy Pete’a, oddzielone tylko ścianą znajdowały się sylwetki kilku ludzi.
- ,,Tu Tresor, widzę npla!’’ – głos żołnierza drżał z emocji. – ,,Rozwalić ich?!’’
- ,,Tresor, tu C. Możesz zidentyfikować?’’
- ,,Nie, ale...’’
- ,,Tresor, tu C. Czekaj’’ – chorąży rzucił jeszcze okiem na taktyczny. - ,,P., widzisz ich?’’
Dowódca widział jak sierżant skrada się powoli w odległości kilkudziesięciu metrów wzdłuż hangaru w kierunku następnej dziury w ścianie. Za chwilę zatrzymał się i zlał z otoczeniem.
- ,,Tu P. Nie. Podchodzę bliżej.’’
Kawałek dżungli powoli przemieszczał się w stronę budynku.
- ,,Tu P. Kontakt. Pięć.’’
- ,,Tu Tresor, mogę otworzyć ogień??!!’’
- ,,Tresor’’ – chwila na opanowanie nerwów, która kosztowała go chyba z rok życia. - ,,Czekaj na rozkaz.’’
Kawałek dżungli dalej cierpliwie czekał.
- ,,Tu P. Widzę ruch.’’
A potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
- UN force, identify yourself!!!
- UN force, identify yourself!!!
OdpowiedÂź nadeszła błyskawicznie.
- Spier...aj!! – usłyszało całe Matadi w pięknej, choć nieco bełkotliwej polszczyÂźnie.
Chorąży starał się utrzymać nerwy na wodzy.
- ,,Tu C. Co tam się dzieje?!!”
Cisza.
- ,,Tu C. Co tam się dzieje?!!”
Kawałek dżungli z rezygnacją podniósł się z ziemi.
- ,,Tu P. To banda naszych techników z lotniska nawalonych jak pershingi. Zorganizowali sobie melinę z glikolem lotniczym’’.

Długa seria szarpnęła jednym ze spadochroniarzy. Bezwładnie zwalił się na ziemię.
- Medyyyk!!! – ryknął Cloude. Błyskawicznie przypadł do rannego i próbował wyciągnąć go spod ognia.
- Dasz radę, Pete! Ku...a, dasz radę!!!
Nagle pojawił się sanitariusz. Chwycił rannego za ramię i razem z Cloude’m szybko zaciągnęli go za krawędÂź budynku wartowni. Medyk próbował opatrzyć rany spadochroniarza.
Chorąży skontrolował ekran taktyczny.
- ,,P., weÂź jednego i zajdÂź ich z prawej.’’
- ,,Tu P., potwierdzam plus jeden z prawej.’
Sierżant skinął na najbliższego spadochroniarza i zniknął z nim w zaroślach po prawej stronie budynku. Dokoła trzaskały pojedyncze strzały, gdzieś terkotał km.
C. uspokoił myśli i błyskawicznie analizował sytuację. Patrol po terenie lotniska. Wiele, bardzo licznych, uzbrojony grup wrogo nastawionych tubylców, prawdopodobnie rebeliantów. I wg info z taktycznego ciągle nadciągają nowe pododdziały npla. Coraz cięższy ostrzał. Nie utrzymają lotniska. Nie dziś. Coraz więcej rannych i kontuzjowanych. Jego pododdział traci szybko swoją wartość bojową...
- Dowódco! – w umazanym krwią i ziemią kombinezonie maskującym stał przed nim sanitariusz. – Skończyła się adrenalina i sztuczna skóra. Jedyne co mogę robić, to zakładać opaski ucisk...
Nagle zbladł i padł na ziemię, a na jego piersi wykwitła szybko powiększająca się plama krwi. C. wyrwał swój opatrunek osobisty i zakrył ranę.
Jego pododdział stracił właśnie możliwość prowadzenia walki.
Gdzieś w gąszczu zarechotał km i zapadła cisza. Po chwili z zarośli wynurzył się sierżant wraz ze spadochroniarzem.
- Trzech.
- Trzech. Zrozumiałem – chorąży rozejrzał się dookoła. Praktycznie każdy z żołnierzy by ranny lub kontuzjowany. Dwóch ciężko.
- Dobra, sytuacja jest następująca – maszerujemy na Lądowisko Jeden. Za pół godziny mamy tam śmigło. Jest dwóch ciężko rannych. Dwóch sprawniejszych bierze ich na siebie, reszta dzieli ich sprzęt. Zmieniać się w razie potrzeby. Ja wezmę pierwszego.
Nie skończył mówić, a już Cloude ładował sobie Pete’a na plecy. C. uśmiechnął się pod nosem.
- Jeszcze zrobimy z was spadochroniarzy... – mruknął.
- Dobra, P. plus jeden prowadzi – stęknął i zarzucił sobie na plecy rannego sanitariusza. – Naprzód!!!


Objaśnienia
Ludowa Organizacja Wyzwolenia Kongo (LOWK) - People’s Kongo Liberation Organisation (PKLO) – organizacja utworzona dzięki wsparciu finansowemu i inspiracji Global Enterpise, Inc. 03.04.2038 wznieciła rebelię przeciw legalnemu rządowi DRK atakując obiekty państwowe w Kindu
Ruch Niepodległego Kongo (RNK) - Movement for Independent Kongo (MIK) – organizacja stworzona przez International Trade, Inc, jako przeciwwaga dla LOWK utworzonej przez konkurencyjną Global Enterprise.
Plamiaści – określenie używane przez mieszkańców DRW na określenie żołnierzy ASFORu; związane z plamkami kamuflażu (pikselowego) na mundurach ASFORu (głównie Armii Republiki Francuskiej) oraz w początkowym okresie stacjonowania w DRW – modzie wśród żołnierzy do pokrywania twarzy w kamuflaż farbami maskującymi
Flak – tu: ogień artylerii przeciwotniczej
Augusta Westland CH110DP – wersja transportowo-desantowa śmigłowca opracowana dla Wojsk Lądowych Wojska Polskiego w 2025 roku przez koncern AW. Pomimo iż opracowanie, zakup i wdrożenie do eksploatacji tej maszyny przekroczyło o 220% zaplanowany budżet programu (o aferze związanej z nieprawidłowościami z w/w patrz: Robert Ziobro ,,Złoty śmigłowiec’’, Wyd. Pro Bono 2029), okazał się on bardzo dobrym zakupem dla Polskiej Armii. 15 sztuk śmigłowca w tej wersji Królestwo Polskie przekazało jako dar dla DRK w grudniu 2037.
Mistral – rakietowy zestaw przeciwlotniczy produkcji francuskiej, możliwość odpalania z ramienia operatora lub mobilnej podstawy
BSL – Bezzałogowy Statek Latający (pot. dron) – zdalnie sterowany lub całkowicie samodzielny pojazd latający, wykorzystywany do obserwacji lub przenoszenia uzbrojenia. Tu: mały pojazd latający, używany do obserwacji na poziomie drużyny; wstępnie programowany z możliwością zmiany trasy w trakcie lotu; transportowany w plecaku przez jednego żołnierza z drużyny, równocześnie jego operatora. Wiadomo o kilku jednostkach Armii DRK wykorzystujących w 2038 bardziej zaawansowane technicznie BSLe dostarczone przez Królestwo Polskie.
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2008-09-26, 17:23

1.3. Wizyta

Kongo, 12.07.2038
Godzina 21:23

Wielkie drzwi gabinetu wicepremiera rządu Demokratycznej Republiki Kongo, generała brygady Roberta Kalembe trzasnęły z hukiem. Siedzący za biurkiem wysoki czarnoskóry mężczyzna podniósł głowę z wściekłością.
- Co do...?!
Do drugiej najważniejszej persony w DRK (choć niektórzy twierdzili że najważniejszej) szybkim krokiem zbliżał się Patrick Nonda, minister spraw zagranicznych. Nieoficjalnie prawa ręka Kalembe.
- Rob, mamy problem – wydyszał dopadając biurka.
Szybkim ruchem przystawił do ust karafkę. Spragniony wypił kilka długich łyków nim zakrztusił się, a oczy wyszły mu na wierzch. Wypluł zawartość ust.
- Co to jest... – wycharczał.
- Bimber z Maniema – odparł z uśmiechem Kalembe – lepszy od oryginalnej Whisky. Przecież nie będę trzymać tu czystej wody, he, he!
Minęła dobra minuta nim gość doszedł do siebie.
- Jak mówiłem, mamy problem. Diane Cornetti nie przyjedzie. Przed chwilą odwołała wizytę.
Minęło kilka sekund nim wicepremier uświadomił sobie konsekwencje.
- Nie... dlaczego?
Nonda nerwowo potarł nos
- Naciskają na nią organizacje pacyfistyczne podjudzane przez korporacje. Rozpętali histeryczną kampanię w mediach o jakoby naszych zbrodniach w rejonie Molazi . Pamiętasz, rebelianci zniszczyli tam magazyn ASFORu.
- Dobra, nie przyjeżdża. Co robimy?
Nonda potarł nos.
- Przedstawienie musi trwać. Ktoś ważny powinien odwiedzić Kasai – uśmiechnął się podstępnie – i nawet wiem kto to będzie...


Kongo, 13.07.2038
Godzina 06:46

Ryk silników startującego transportowca zagłuszył słowa kapitana Maurice’a PerrĂŠ’a, dowódcy nieetatowego pododdziału AT 1.RIP. Jego żołnierze otaczali go ciasnym kręgiem na płycie lotniska w Kanandze.
- ... i dlatego dziś mamy zmianę w rozkładzie jazdy. Pierwsza drużyna obstawia wizytę ważniaka z Kinszasy. Druga zostaje na lotnisku na wypadek pojawienia się odwołanego lotu ONZ – spojrzał na młodego oficera po swojej lewej. – Pierre, bierzesz Drugą, ja Pierwszą.
Powiódł wzrokiem po otaczających go żołnierzach.
- Pytania? Nie ma – to do roboty!

Generał Kalembe zatrzymał się na widok zbliżających się tubylców, odzianych w zniszczone, nieśmiertelne koszule khaki i spodnie DPM. Ich wygląd znacznie kontrastował z jego własnym. Wysportowane, zadbane ciało. Koszula khaki z kolorystycznie dopasowanym krawatem. Wspaniale leżąca, szyta na zamówienie kurtka mundurowa Armii DRK (w kamuflażu DPM). Generalskie, granatowe jak niebo w najciemniejszą noc spodnie z niebieskimi lampasami o wyprasowanych na brzytwę kantach. Nogawki wpuszczone w cholewki idealnie wypastowanych i wypolerowanych na lustro czarnych, sznurowanych spadochroniarskich butów. Dłonie ukryte w równie czarnych, cienkich, dopasowanych skórzanych rękawiczkach. Głowę generała chronił idealnie dobrany hełm spadochronowy – elegancko lekko przechylony na prawą stronę . Talię ściągał lśniący, czarny skórzany pas, do którego na prawym boku przytroczona była czarna skórzana kabura kryjąca ciężki wojskowy pistolet. Imponujący obraz dopełniały lustrzane okulary przeciwsłoneczne. Pomimo upału na twarzy generała nie było ani kropli potu – to byłoby nieeleganckie i zdecydowanie w złym stylu.
- Kapitanie – zwrócił się Kalembe do dowódcy ochrony - co to za ludzie?
- Panie generale, dostaliśmy meldunek o trzech myśliwych z pobliskie wioski idących drogą w naszym kierunku. To pewnie oni.
- Chciałbym z nimi porozmawiać.
- Panie generale, ci myśliwi mają broń i sugeruję...
- Chciałbym z nimi porozmawiać – powtórzył Kalembe. I zwrócił się z olśniewającym uśmiechem białych zębów na ciemnej twarzy.- Nikt nie mówił, że ze mną będzie łatwo, kapitanie.

- UN Forces! Stop right there! Hands up!
- Hej, mista! Don’t shoot! We’re friends!
Trzech myśliwych zbliżyło się do ochrony generała. Nie wyglądali na zmęczonych lejącym się z nieba żarem, w przeciwieństwie do żołnierzy ASFORu.
- Ok, come closer. Hands up, I wanna see yours rifles.
Myśliwi spokojnie zbliżyli się do ochrony.
- Ok, stop right there. Put yours rifles on the ground and don’t touch them.
Tubylcy zrezygnowani wykonali polecenie.
- People, general Kalembe want talk with you. So don’t move and don’t touch weapon or we will shoot. Understand?
Czarni mężczyÂźni apatycznie kiwnęli głowami. Kapitan PerrĂŠ obrócił się do Kalembe.
- Panie generale, może pan podejść.
Wicepremier powoli zbliżył do swoich rodaków.
- Witam, jestem Robert Kalembe – powiedział spokojnie uważnie obserwując reakcję. Nie było żadnej. – Jestem wicepremierem rządu tego kraju, jestem tu by was wysłuchać i pomóc w miarę swoich skromnych możliwości.
Pojawiła się żywsza reakcja.
- Tia???!!! Panie, to zrób pan coś z tymi wojakami co to się kręcą po okolicy – wyrzucił z siebie najstarszy z myśliwych. – Tak się nie da polować! łażą po dżungli, płoszą zwierzynę! Panie, nam nie pozwalają wchodzić do dżungli!! To jak mamy cokolwiek upolować, hę?! Jak mamy wyżywić nasze rodziny?!! To co, my rebele jesteśmy czy jak??!!
Generał uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na dziennikarzy towarzyszących mu w trakcie wizyty. Jakiś mały pokazik pod publikę...
- Ok, rozumiem was. To nieludzkie odmawiać wam prawa do polowania na waszych odwiecznych terenach łowieckich – uśmiechnął się serdecznie. – Zaraz to zmienimy!
Odwrócił się do dowódcy ochrony.
- Kapitanie, proszę się połączyć z oficerem dowodzącym oddziałami w tym rejonie. Proszę mu przekazać, że myśliwi mogą polować również w głębi dżungli – widząc kapitana otwierającego usta aby zaprotestować dodał. - To jest rozkaz, kapitanie.
- Tak jest – odpowiedział niechętnie PerrĂŠ i uruchomił radio by przekazać rozkaz kapitanowi P. – To się chłop ucieszy – mruknął pod nosem.
Generał zaaferowany reakcją towarzyszących mu przedstawicieli zachodnich mediów nie zwrócił uwagi na młodego myśliwego wpatrującego się w niego przerażającym wzrokiem. Młody mężczyzna czuł jak dawno zapomniany ogień znów pali jego plecy, pokryte teraz strasznymi bliznami.

Zabudowania wioski płonęły. Języki czerwonego ognia łapczywie lizały dachy chat rozrzuconych po wyciętej w środku dżungli polanie. Z wnętrza budynków buchały kłęby ciężkiego, szarego dymu, zasnuwając całą okolicę. Niosły smród palonego drewna i ludzkiego mięsa. Słychać było pojedyncze strzały.
Z leżącej na skraju wioski chaty wybiegła młoda czarnoskóra kobieta. Pędziła w kierunku zarośli dżungli wdzierającej się pomiędzy zabudowania. Padł strzał, kobieta potknęła się i upadła. Ostatkiem sił próbowała doczołgać się do zbawczych zarośli. Po drugim strzale zamarła w bezruchu na popękanym gruncie. Płynąca z ran krew szybko wsiąkała w spragnioną wilgoci ziemię.
Spomiędzy zabudowań wioski wyszedł czarnoskóry oficer i zbliżył się do nieruchomego ciała. Dobiegający trzydziestki wysoki mężczyzna miał na sobie nienagannie wyprasowany mundur DPM, głowę wieńczył elegancko uformowany, lekko pochylony na prawo zielony beret. Idealny blask wypolerowanych spadochroniarskich butów psuł nieco pył i plamy krwi. Oficer płynnym ruchem schował do kabury dymiący jeszcze ciężki wojskowy pistolet.
Z chaty wyszło dwóch żołnierzy. Drugi z nich trzymał za rękę wyrywającego się małego chłopca.
- Panie majorze, tego małego znaleÂźliśmy w tej samej chacie co tę babę, co to ją pan major odszczelił – zameldował pierwszy z nich. Ze złością popatrzył na małego. – Jak go łapaliśmy to ten diabeł porządnie podrapał i pogryzł Jose’go.
żołnierz uśmiechnął się okrutnie.
- Ale myśleliśmy, że fajniej będzie jak go pan major odszczeli tak ładnie jak tą kobiałkę.
Major spojrzał na dzieciaka, a potem na chatę z której wyszli. Ogień właśnie strawił strzechę i wygłodniały rzucił się na ściany. Płomienie sięgały klepiska. Chata nie miała okien.
- Wrzućcie go tam z powrotem – rozkazał beznamiętnie.
żołnierze spojrzeli na siebie. Wzruszyli zrezygnowani ramionami.
- Ale pan major tak fajnie szczela z tej dużej pukawki... – spróbował jeszcze raz, ale bez przekonania pierwszy z nich.
Cisza był jedyną odpowiedzią.
- No dobra – mruknął zrezygnowany. Nie zwrócił uwagi na przerażony wzrok dziecka, a nawet gdyby to wcale by się nim nie przejął. – Jose, wrzuć bajtla do chaty...

Chłopiec bezgłośnie wył z bólu, ale czołgał się dalej. Jeszcze parę metrów, jeszcze metr... Byle dalej od tych okrutnych ludzi w mundurach. Po policzkach płynęły łzy bólu i wściekłości. Był mężczyzną, małym, ale jedynym w rodzinie od czasu śmierci ojca w trakcie polowania. Teraz nic nie mógł zrobić by uratować swą matkę, swoją siostrę...
Kilka minut temu żywa pochodnia w jaką się zmienił przebiła się przez osłabioną ogniem ścianę z tyłu płonącej chaty. Padł w trawę i próbował stłumić płomienie. Języki ognia łakomie liznęły wyschnięte ÂźdÂźbła i po chwili cały teren za chatą stał w płomieniach. Straszliwie poparzony dopadł w końcu zarośli dżungli i zdusił ogień. Czołgał się przez zarośla zostawiając na gałęziach resztki spalonej odzieży, skrawki swojej spalonej skóry. Oddalił się na prawie sześćdziesiąt metrów nim stracił przytomność. W oddali szalał ogień.
Paradoksalnie wywołany przez jego próby zduszenia płomienia pożar trawy na skraju wioski ukrył przed oprawcami jego ucieczkę. Dzięki temu spokojnie przeleżał nieprzytomny w dżungli ponad dobę, aż do chwili gdy znaleÂźli go wracający z polowania myśliwi. Wydawało się, że życia w tak poranionym ciele małego chłopca nie wystarczy na długo. Ale okazało się, że z pomocą nowoczesnej medycyny z polskiej misji organizacji Lekarze Bez Granic... a także płonącej w chłopcu żądzy zemsty – cuda się zdarzają...

Erick Damien z wściekłością wpatrywał się w południową stronę kotliny. Gdzieś tam w zaroślach ukryli się rebelianci z PKLO. Niwecząc perfekcyjnie przygotowany plan ofensywy MIK na bogate w minerały tereny Kanangi, ciągle kontrolowane przez siły rządowe.
Dzięki informacjom od swoich informatorów Damien wiedział, że w związku z wizytą VIPów z Kinszasy wojska rządowe znaczną część dostępnych żołnierzy przesuną do jej zabezpieczenia. Co oznacza osłabienie sił terenie i okazję do ataku. Erick nie był pazerny, chciał poprowadzić atak wzdłuż drogi Tshikapa – Kananga i przesunąć granicę kontrolowanego przez MIK obszaru nieco na wschód – tak aby zająć przynajmniej Kopalnię Wolframu w Kabila. Przygotowania do operacji szły bardzo dobrze, ale niesamowity pech sprawił, że jego siły dotarły na pozycję wyjściową dokładnie w tym samym momencie co PKLO, które najwyraÂźniej miało takie same plany odnośnie kopalni. Kilkuminutowe starcie i...
Po obu stronach asfaltowej szosy zapadła cisza, choć w powietrzu unosił się jeszcze zapach spalonego kordytu. Jego ludzie zajęli bezpieczne pozycje i czekali. Po drugiej stronie asfaltu również panował spokój. Z nieba lał się afrykański żar. Było już południe...
- Ej, ludziska! – z zarośli porastających południową stronę kotliny wynurzył się czarnoskóry mężczyzna w wypłowiałej koszuli khaki i spodniach DPM. Podniósł do góry rękę z telefonem komórkowym. – Mam niusa dla waszego szefa od mojego!

- ,,Kontakt!’’ – zatrzeszczało w radiu. - ,,Tu Tresor, strzelają do nas!””
Sierżant sztabowy P. z zaskoczeniem spojrzał na wyświetlacz taktyczny. Nie widać było żadnych sił wroga. Tylko symbole oznaczające jego spadochroniarzy. A w okolicy skrzyżowania, które obstawiała grupa Tresora nie było nikogo poza trzema myśliwymi...
- żesz ku..a mać!

Pocisk rozerwał kolejno pancerz osobisty, mundur, a następnie czarny bark kaprala Tresora Mputu. Siła uderzenia cisnęła kapralem o przeciwległą ścianę bunkra, po której osunął się na podłogę. Leżał tu już inny, ranny chwilę wcześniej spadochroniarz. Skrzyżowania prowadzącego do Kabila Tungsten Mine bronił już tylko jeden żołnierz z grupy ,,Tresor’’.
Spadochroniarz omiatał ogniem karabinu maszynowego gąszcz z którego strzelał przeciwnik. Pomimo tego co chwilę pomiędzy seriami km-u oraz brzękiem spadających łusek i ogniwek taśmy amunicyjnej słychać było suche trzaski wystrzałów. Nadlatujące pociski z głuchym łomotem dziurawiły koło żołnierza worki z piaskiem.
- ,,Tu Adis, tu Adis!’’ – krzyczał przytulony do kolby km-u. Spod hełmu po czarnej jak heban skórze spływały strużki potu. - ,,Tresor i Mana dostali! Zostałem sam!’’
- ,,Tu P. Zaraz u Ciebie będziemy!’’
- Zaraz to mnie nie będzie – warknął spadochroniarz pod nosem.
Dokładnie w tej samej chwili km zamilkł. Adis odłączył pustą skrzynkę po amunicji i sprawnie podpiął pełną.
- Cholera, ostatnia.
Przeładował broń. Docisnął stopkę kolby do barku. Naprowadził celownik na zieleń po drugiej stronie drogi, gdzie właśnie błysnął strzał. Pocisk przeciwnika pacnął w worek tuż nad spadochroniarzem.
- Teraz cię mam! – warknął Adis.
Od strony wejścia potoczyło się po betonowej płycie podłogi parę kamieni. Zaskoczony obrócił głowę do tyłu. Zobaczył młodego czarnoskórego mężczyznę celującego w niego ze starego, pamiętającego pewnie jeszcze drugą wojnę światową karabinu.
- żołnierz, nie ruszaj się – powoli powiedział obcy. – Nie chcę cię zabić. Odłóż broń i odsuń się pod ścianę.
Spadochroniarz błyskawicznie rozważył wszystkie argumenty za i przeciw. Podjął jedyną sensowną w tych okolicznościach decyzję i z niechęcią puścił kolbę km-u. Odstawił broń i powoli podniósł ręce do góry.
- Pistolet.
Adis odpiął klapę kabury i rzucił pistolet na podłogę. Obcy niedwuznacznie kiwnął lufą karabinu w kierunku rannych.
- Oni też.
Adis podszedł do swych powalonych towarzyszy. Kolejne egzemplarze broni znalazły się na betonowej posadzce.
Reszta napastników przestała strzelać. Wynurzyli się z dżungli i błyskawicznie zbliżyli do bunkra. Starszy z nich wskoczył do wnętrza, drugi został na zewnątrz i pilnie obserwował okolicę.
- Nie zabijemy was jeśli nie będziemy musieli – powiedział młodzieniec z karabinem. – Nie próbujcie niczego głupiego.
Starszy mężczyzna wziął na muszkę żołnierzy. Młodzieniec podszedł do km-u, podniósł pokrywę i rozładował broń. Taśmę z amunicją wyrzucił przez strzelnicę. Zniknęła bez śladu w zielonej gęstwinie. Tubylec nie tracił czas na rozładowanie automatów i pistoletów spadochroniarzy – razem podpiętymi magazynkami poleciały w dżunglę.
- Możesz zająć się rannymi, ale nie próbujcie wychodzić na zewnątrz.
Z tymi słowy obaj tubylcy opuścili bunkier i razem obserwatorem zniknęli w gęstwinie.
Adis kończył opatrywać Tresora, gdy z gęstwiny wynurzyła się odsiecz.

Eric Damien przyglądał się emisariuszowi PKLO zza ciemnych okularów.
- ,,No, to co – umowa stoi?’’ – zapytała komórka niskim głosem.
- Ok, rozejm do 2400.
- ,,Ha,ha, a nie mówiłem? Dwóch ludzi interesu zawsze znajdzie wzajemnie satysfakcjonujące rozwiązanie’’ – zarechotała komórka. - ,,Na pewno nie reflektujesz na małe antyrządowe porozumionko?’’
Damien zgrzytnął zębami.
- Nie.
- ,,Ok, ok. Tylko chciałem się upewnić. No to see ya - next time! HA! HA! HA!’’
Eric rzucił rechoczący telefon rebeliantowi z PKLO.
- Znikaj.
Murzyn ironicznie zasalutował i ruszył w kierunku swoich.
Damien odprowadził go pustym wzrokiem. Intensywnie myślał. Miał już nowy plan. Obie strony wycofują się do swoich baz. I do północy spokój... Jego ludzie potrzebują z godzinę na odpoczynek, uzupełnienie amunicji i wody. A potem ruszy na rządowych. Zanim PKLO się zorientuje będzie po wszystkim..
- Dobra, ludzie! – rzucił głośno. I kontynuował jeszcze głośniej na użytek oddalającego się rebelianta. – Słyszeliście mamy spokój do północy! Zbieramy się do bazy!

- ,,Mam jeszcze jednego!’’
Pomiędzy seriami z automatów spadochroniarzy słychać było suche trzaski tubylczych karabinów. Sierżant P. wypruł długą serię w kierunku przemykającego tubylca. Sylwetka zniknęła w trawie, a równocześnie inna pojawiła się kilkadziesiąt metrów dalej. Padł suchy strzał i od hełmu sierżant zrykoszetował pocisk.
- Co jest?!! – warknął oszołomiony P. – Skąd oni się biorą?
- ,,Mam go...aaaa!!’’
Na wyświetlaczu taktycznym kolejny symbol zmienił kolor z zielonego na migający czerwony. Kolejny ranny spadochroniarz wyłączony z walki.
Sierżant zauważył kolejną przemykającą sylwetkę przeciwnika. Dał zbliżenie.
- Cholera jasna! – zaklął. I natychmiast włączył radio. - ,,Wstrzymać ogień! Powtarzam, wstrzymać ogień! To cywile!’’
Ucichł ogień spadochroniarskich automatów. Słychać było jeszcze pojedyncze trzaski karabinów.
- HEJ! MBANDAKA! – ryknął. Podniósł się z wysokiej trawy i ruszył w kierunku odległej postaci tubylca. – Mbandaka! Co ty do cholery robisz?!
Myśliwy powoli wstał z ziemi i spokojnie przyglądał się zbliżającemu żołnierzowi. Starszy mężczyzna podniósł swój antyczny, jeszcze dymiący karabin i ułożył go w zgięciu lewej ręki. P. podszedł na kilka kroków do myśliwego.
- Mbandaka – zaczął sierżant już spokojniej. - Dostaliście zgodę, właściwie nie wiem dlaczego, na polowanie na terenie kopalni. Czyli w tym kraju na terenie wojskowym. A wy co robicie? Strzelacie sobie do wojska?! Co to ma być, polowanie...

Kunte Mbandaka, starszy myśliwych plemienia Kaluba, spokojnie przyglądał się żołnierzowi. Młody i głupi. Jak oni wszyscy.
Ucichły odgłosy strzelaniny. Pozostałych dwóch myśliwych dyskretnie obserwowało z pobliskiego gąszczu jego spotkanie z najwyraÂźniej wściekłym dowódcą spadochroniarzy. No cóż, gdyby w taki sposób unieszkodliwiono kilku jego ludzi też czułby gniew. Pewnie biały mężczyzna poczułby się lepiej, gdyby wiedział że Mbandaka był w młodości zwiadowcą w 1. Marine Commando Battalion w Banana. Jednym z najlepszych jakich kiedykolwiek miał Batalion. Gdyby wiedział...
- ... na żołnierzy? – dokończył spadochroniarz.
No cóż, myśliwy nie mógł oczywiście poinformować białego o prawdziwych powodach rozpoczęcia tego najbardziej nietypowego polowania w jego życiu. Nie mógł, bo tym razem zwierzyna też była wyjątkowa.
Niestety w tej sytuacji konieczna będzie zmiana w planach. Jego myśliwi szybko obezwładnili posterunek na skrzyżowaniu, ale spadochroniarze patrolujący rejon kopalni za szybko dotarli z odsieczą. No cóż... Spojrzał na młodego myśliwego ukrytego w gąszczu na krawędzi dżungli.
- Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość, mój synu – wyszeptał Mbandaka. – Jeszcze nie nadszedł czas.

Sierżant przyglądał się mamroczącemu pod nosem staremu murzynowi. Nie dość, że generał z bandą dziennikarzy kręci się po okolicznych krzakach to brakuje jeszcze incydentu z cywilami... Włączył kanał dowództwa rejonu.
- ,,Kontrola, tu Kabila 2. Jak mnie słyszysz, odbiór?’’
- ,,Kabila 2, tu Kontrola. Co u ciebie?’’
Sierżant zgrzytnął zębami. No to zaczyna się jazda...
-,,Miałem kontakt ogniowy z cywilami. Ostrzelali posterunek na skrzyżowaniu do kopalni...’’

Generał wyszczerzył białe zęby w lśniącym uśmiechu bez kompleksów mogącym reklamować środki utrzymania higieny jamy ustnej największych koncernów.
- Państwo wybaczycie na chwilę – zwróci się do towarzyszących mu przedstawicieli mediów. Przyjacielsko poklepał po plecach kapitana Maurice PerrĂŠ, dowódcę ochrony z ASFORu i wskazał na stojącą nieopodal białą pancerkę z wielkimi czarnymi literami UN na boku. – Obowiązki wzywają.
Spokojnym krokiem oddalili się od grupy. Gdy nie mógł ich usłyszeć nikt z dziennikarzy generał brygady Robert Kalembe odwrócił się z wściekłym wzrokiem do PerrĂŠ’go.
- Więc cóż tak ważnego ma mi pan do zakomunikowania na osobności, kapitanie?
PerrĂŠ wyprostował się i odpowiedział najspokojniej jak potrafił.
- Panie generale, pododdział z 2.CPB miał kontakt ogniowy z cywilami. Tymi myśliwymi z pobliskiej wioski. Tubylcy najpierw ostrzelali posterunek przy kopalni a potem zaatakowali patrol...
- żE CO?! – ryknął generał. – CO ZA POJ...!
Kalembe błyskawicznie się uspokoił i spojrzał w kierunku przedstawicieli mediów. Na jego usta wrócił olśniewający uśmiech.
- Kapitanie – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Proszę przekazać dowódcy tego oddziału, żeby natychmiast wyjaśnił i po cichu rozwiązał to małe nieporozumienie. Bo to było nieporozumienie, nieprawdaż, kapitanie?
- To również jest rozkaz, panie generale?
Olśniewający uśmiech zwrócił się w stronę PerrĂŠ’go. W tej chwili bardziej przypominał lody Arktyki.
- Czyż to nie jest oczywiste dla każdego, kapitanie?

- ,,I załatw to po cichu. Koniec odbioru.’’
- To co, mam ich rozwalić czy jak? – mruknął po nosem P.
Spojrzał niechętnym wzrokiem na tubylca.
- Mbandaka, zbierz swoich ludzi i opuście ten teren. Nie zbliżajcie się już dzisiaj więcej do rejonu kopalni. Od jutra możecie tutaj polować, ale nie dziś. Nie dopóki jest tutaj generał. Zrozumiałeś?
Stary myśliwy spojrzał na sierżanta.
- To gdzie mamy polować?
P. zgrzytnął zębami. Co za maruda z tego starego.
- A choćby na zachód od terenów kopalni.
Murzyn myślał przez chwilę po czym kiwnął głową.
- Tak zrobimy.
Odwrócił się do reszty myśliwych.
- Idziemy tam, gdzie Słońce kryje się u kresu dnia! - krzyknął do nich w języku plemienia. I dodał szeptem. – Czasem trzeba lwu podsunąć antylopę...

- Panie generale, stanowczo odradzam... – zaczął kapitan PerrĂŠ.
- Przyjmuję do wiadomości – spokojnie powiedział generał. Spojrzał na wyświetlacz kosztownego chronometru lewej rękawiczki. Odwrócił się do towarzyszących mu przedstawicieli mediów. – Drodzy państwo, udamy się teraz do posterunku przy drodze do kopalni. Nasi dzielni żołnierze odparli tam dzisiaj atak rebeliantów. Niedawno słyszeliście państwo odgłosy tej potyczki.
Kalembe wyciągniętym ramieniem wskazał dziennikarzom kierunek.
- Proszę za mną. Przejdziemy się na mały spacerek.
Spojrzał na wściekłego kapitana PerrĂŠ. Mrugnął do niego okiem.
- To niedaleko, a po drodze opowiem państwu co nieco o podjętych przez nasz rząd działaniach...

- Zbierać się! Ruchy, chopcy, ruchy! – krzyczał czarnoskóry mężczyzna.
Eric Damien z niechęcią obserwował pokaz dyscypliny w wykonaniu jego ,,bojowników’’ Ruchu Niepodległego Kongo. A raczej jej braku...
W ciągu ostatniej godziny cudem udało mu się przegrupować i przygotować oddział do ataku na rządowych. Chociaż najchętniej jak najszybciej zapomniałby o ostatniej godzinie.
Teraz jeden z jego poruczników próbował, po ostatniej przerwie przed rozpoczęciem ataku, krzykiem lub groÂźbami zebrać i ustawić ,,wojsko’’.
- Singwa, no rusz swoją czarną dupę i przynieś ją tutaj!
Ostatni z mężczyzn z ociąganiem podniósł się z trawy i ospale ruszył w kierunku formującej się z trudnością kolumny marszowej. Jeszcze kilka dodatkowych minut potrzebowali jego porucznicy do uspokojenia i uporządkowania ,,armii’’. Eric zbliżył się do ,,swoich chopców’’. Któryś z poruczników dał ,,w lewo zwrot’’ – co wywołało wśród rebeliantów konsternację, ale kilka kopniaków i szturchnięć ustawiło formację frontem do niego.
- Ludzie! – zaczął Damien. – Mamy szansę szybko i łatwo zająć kopalnię w Kabila. Wojsko zajęte jest wizytą ważniaków z Kinszasy i nie mają czasu dla nas.
Odpowiedział mu wesoły rechot.
- Tak, są zajęci wtykaniem swoich nosów ważniakom z ONZu i rządu. I bardzo dobrze, bo nie lubimy jak ktoś nam przeszkadza.
Znowu rechot.
- Banda z PKLO leży sobie brzuchami do góry i myśli, że my robimy to samo.
Rechotu było zdecydowanie mniej. Eric zgrzytnął zębami i pomyślał, że pewnie jego banda teraz też wolałaby robić to samo co konkurencja.
- Ludzie, mamy robotę do zrobienia. Godzinka, góra dwie godziny spaceru do Kabila i zajmujemy kopalnię. Cichutko, na spokojnie. Bo inni będą w tym czasie zajęci ważniakami albo leżeniem brzuchem do góry.
Rechotało paru, a reszta jeszcze się zastanawiała.
- Ludzie, kiedy oni się zorientują, będzie za póÂźno. Będą biegać jak ze sraczką. Nie będą wiedzieć co zrobić.
Rechot nieśmiało się wzmógł.
- Ludzie, wtedy to my będziemy się cieszyć pieniędzmi od naszych bossów. Sączyć zimne piwo. I leżeć brzuchami do góry.
W szeregach jego ,,armii’’ wybuchła powszechna radość i wzajemne poklepywanie się po plecach.
- Stanowczo za mało mi za to płacą – mruknął Damien.
Kolejne pięć minut zajęło porucznikom spacyfikowanie rozradowanego tłumu i ustawienie w formację marszową.
Rozpoczęła się kolejna operacja MIK.

- Widzicie państwo naszych dzielnych żołnierzy – generał Kalembe kontynuował swoją opowieść zbliżając się do posterunku na skrzyżowaniu. Wskazał na dziury w skale i workach bunkra. – Spójrzcie na wszechobecne ślady po ostrzale przez rebeliantów. Jakąż to siłą ognia dysponował nieprzyjaciel!
Kapral Tresor Mputu dreptał nerwowo przy wejściu do umocnienienia. Próbował zobaczyć o jakich śladach ostrzału mówi generał. Co prawda było kilka śladów po dzisiejszej łomotaninie z tubylcami – tu delikatnie poprawił świeży opatrunek na lewym barku – ale reszta to efekt wczorajszej popijawy z chłopakami z piechoty, których właśnie zluzowali. Tutejszy bimber był wyjątkowo mocny, o czym spadochroniarze przekonali się wczoraj. No, może poszło też przy okazji parę magazynków. No i Tresor razem z chłopakami został już ukarany przez dowódcę plutonu, chorążego C. ZOMZem i dodatkowymi służbami na okres miesiąca. Uzbierał się już teraz tego prawie kwartał...
Niewesołe rozmyślania kaprala przerwał generał.
- Proszę i oto jeden z naszych bohaterów!
Kalembe z uśmiechem stanął obok żołnierza i ustawił się do zdjęcia. Błysnęło kilka fleszy.
- Jak się nazywasz spadochroniarzu?
Zabandażowany młodzieniec oderwany od niewesołych myśli próbował stanąć na baczność.
- Kapral Tresor Mputu, 2nd Congo Para Battalion, sir! – odpowiedział automatycznie.
świeża biel bandaża wspaniale kontrastowała z czarna karnacją i mundurem DPM kaprala. Spadochroniarz perfekcyjnie dopełniał idealną postać generała. Kalembe z przyjemnością myślał o dzisiejszym materiale fotograficznym. Zapowiadała się świetna galeria...
- Doskonale, kapralu! – uśmiechnął się do obiektywów generał.
Obrócił się do żołnierza.
- Opowiedz nam wszystkim kapralu - przyjacielsko klepnął Tresora w lewy, ranny bark - jak nasi dzielni spadochroniarze bronią swego kraju!

Słońce paliło niemiłosiernie. Rozpalone powietrze leniwie falowało. Damien obserwował przez lornetkę krawędÂź dżungli. Obok przesuwała się kolumna jego ludzi.
- ,,Tu Mbo’’ – odezwało się radio. - ,,Mam kontakt!’’
Eric skierował lornetkę przed czoło kolumny. Rzeczywiście widać było zbliżające się do jego oddziału dwie sylwetki. Wyglądali na tubylców...
- ,, Tu Boss’’ – Damien opuścił lornetkę. - ,,Do wszys...’’
Z przodu rozległy się serie z automatów.
- ,,Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień!’’ - najemnik już pędził w kierunku czoła kolumny.
Na szczęście coś dotarło do jego w gorącej wodzie kąpanych ,,sczelców’’, bo strzelanina ucichła. Słychać było krzyki od strony obcych.
- Nie sczelać, my myśliwi! - krzyczał starszy z nich. W prawej ręce trzymał karabin nad głową.
Damien zwolnił bieg i spokojnym już krokiem zbliżył się do swojej szpicy. Dwóch tubylców z opuszczoną bronią podeszło do trzymających ich na muszkach rebeliantów. Starszy złożył broń w zgięciu lewej ręki.
- Panie, my myśliwi! - gestykulował intensywnie prawą. - Zwykli myśliwi! Panie, ja jestem Mbandaka, a to – tu wskazał na młodszego mężczyznę - jest Bundu. Spokojnie tu polujemy! My głodni! Panie, jeleni szukamy i bimber niesiemy!
- Mbo, sprawdÂź ich.
Do tubylców ostrożnie zbliżył się potężnie zbudowany porucznik. Uważnie sprawdził ich broń, przeszukał ich ubrania i plecak, który niósł młodszy myśliwy.
- Rzeczywiście, nie mają żarcia – uśmiechnął się wyszczerbionym uśmiechem. – Tylko bimber.
Eric podszedł bliżej do tubylców. Przyjrzał się obcym. Stara, zużyta odzież i buty. Pomarszczona od słońca, sucha jak rzemień skóra. Zniszczone dłonie...
- Widzieliście gdzieś żołnierzy? Albo uzbrojonych obcych?
Stary popatrzył mu prosto w oczy.
- Tylko was, panie - odpowiedział. Po czym, po chwili namysłu dodał: - No i oczywista wojskowych, panie.
- Gdzie i ilu?
- A tam za drogą, panie – machnął na szosę Iiebo – Kolwezi. – A będzie ich z ...
- OOO!! - ryknął drugi tubylec pokazując w przeciwną stronę. - JELEÑ!!
Tubylcy płynnie podnieśli karabiny celując we wskazanym kierunku. Rebelianci automatycznie jak jeden mąż obrócili głowy i próbowali dostrzec zwierzynę. Damien zorientował się, że coś jest nie tak. Za póÂźno. Nim zdążył zareagować poczuł silny cios w bok głowy zadany kolbą antycznego karabinu. Słyszał jeszcze zanoszący się rechotem karabin maszynowy. Zanim stracił przytomność zdołał jeszcze wyszeptać:
- Załatwiły nas pastuchy...

- OOO!! - ryknął Bundu pokazując w stronę zachodniej części kotliny. - JELEÑ!!
Mbandaka poderwał broń do ramienia. Kątem oka zauważył, że Bundu również wycelował w wyimaginowane zwierzę. Rebele dali się nabrać - wszyscy spojrzeli we wskazaną stronę.
Stary myśliwy tylko na to czekał. Ciosem kolby powalił stojącego obok białego. Wyrwał z bezwładnych rąk automat, przełączył na ogień ciągły i pociągnął długą serią po osłupiałej bandzie. Równocześnie do akcji włączył się karabin maszynowy najmłodszego myśliwego ukrytego w zaroślach z boku kolumny. Długa seria przeszyła formację zdezorientowanych ludzi. Suchy trzask karabinu obok oznaczał koniec żywota przeszukującego ich wcześniej najemnika. Mbo zwalił się na ziemię z przestrzelonym czołem. Bundu chwycił jego automat i przyłączył się do masakry. Mbandaka zdążył wystrzelać cały magazynek, załadować pełny (jeden z trzech złączonych razem i podpiętych do broni) nim ktokolwiek z rebeli zorientował się w sytuacji. Były komandos zdążył wystrzelać drugi magazynek nim odpowiedziały mu pojedyncze strzały. Błyskawicznie uciszone celnymi strzałami myśliwych.
Mbandaka załadował trzeci magazynek. Panowała cisza przerywana jękami rannych rebeliantów. Powietrze pachniało spalonym kordytem.
- Bundu, Francois!
Bundu spojrzał na niego znad kolby automatu. Z gąszczu wynurzył się młody myśliwy z dymiącym km-em.
- Zbierzcie ich broń! – krzyknął. – Potem ci co przeżyli mogą opatrzyć się nawzajem.
Stary myśliwy powiódł wzrokiem po pobojowisku. Spojrzał na młodych. I dodał w języku plemienia:
- Zabieramy ich na teren rządowych.

Kapitan Maurice PerrĂŠ miał serdecznie dość. Po zwiedzaniu ,,pola bitwy’’ przy skrzyżowaniu, gdzie starli się spadochroniarze i ,,rebelianci’’, zwiedzeniu ostatniego, nieuszkodzonego szybu kopalni oraz ruin pozostałych, generał wpadł na nowy, ekscytujący pomysł. Samochodowe safari przez tereny kontrolowane przez rebeliantów. Wspomnienie przejazdu w wykonaniu Kalembe w towarzystwie dziennikarzy pancerką UN ciągle wywoływało dreszcz emocji u kapitana. Całe szczęście, że udało się generałowi wyperswadować małą sesję fotograficzną z udziałem mediów na szosie dokładnie pomiędzy ostatnimi zaobserwowanymi pozycjami PKLO i MIK. Teraz Kalembe chciał obejrzeć z bliska granicę obszaru kontrolowanego przez siły rządowe. Tym razem na piechotę...
PerrĂŠ zatrzymał go przy wozie opancerzonym, z dala od wścibskich dziennikarzy.
- Panie generale – zaczął kapitan. – Od kilku dni obserwowana jest zwiększona aktywność sił rebelianckich. Dzisiaj patrol w rejonie szosy Iiebo - Kolwezi starł się z oddziałem rebeliantów. Przejazd pancerką był wystarczająco ryzykowny, ale to już jest szaleństwo. Jak wchodzenie w paszczę lwa...
PerrĂŠ ugryzł się w język. Za póÂźno.
- W paszczę lwa – powtórzył zamyślony Kalembe. Uśmiechnął szeroko się do oficera. – Taak, bardzo trafne porównanie, kapitanie. Bardzo trafne. I jakie medialne!
Wyprostował swoją imponującą sylwetkę. Strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa. Obciągnął idealnie leżącą kurtkę munduru. Prezentował się oszołamiająco i to pomimo panującego skwaru. Ruszył powoli w kierunku grupki dziennikarzy.
- A my chcemy dobrze się sprzedać w mediach i zaprezentować nieustraszoną postawę rządu Demokratycznej Republiki Konga - spojrzał w oczy Francuzowi. – Nieprawdaż, kapitanie?

Wysoki, czarnoskóry mężczyzna wynurzył się z gąszczu. W lewej ręce trzymał długi karabin szturmowy, do pasa przytroczony miał ciężki pistolet w otwartej kaburze. Powoli zbliżył się do pokrytej asfaltem szosy. Wyciągnął z ładownicy lornetkę. Przyklęknął w trawie porastającej pobocze. Karabin oparł o nogę i podniósł lornetkę do oczu. Przez chwilę uważnie obserwował asfalt biegnący na wschód. W stronę Kopalni Wolframu Kabila. Powietrze falowało od obezwładniającego żaru.
- Tiaaa – mruknął do siebie. – Na wschodzie bez zmian.
Schował lornetkę do ładownicy. Spojrzał w niebo. Południe minęło już dawno temu, ale słońce ciągle paliło niemiłosiernie. Jak było do przewidzenia MIK skwapliwie skorzystał z rozejmu i wrócił do swojej bazy. Pewnie leżą teraz brzuchami do góry i myślą, że my robimy to samo. A tu taka niespodzianka...
Chwycił karabin i wstał. Po dwóch minutach obrócił głowę w stronę zarośli.
- No – warknął. – Na co czekacie?!
Z gęstwiny wynurzyła się grupa kilkudziesięciu czarnoskórych mężczyzn tworzących uderzeniowy oddział Ludowej Organizacji Wyzwolenia Kongo. Na czoło wysunął się murzyn o potężnej sylwetce, bardziej przypominającej goryla niż człowieka. Podrapał się nerwowo po głowie.
- Szefie – zaczął nieśmiało – no, bo nie wiedzieliśmy czy Szef podziwia krajobraz...
Dowódca pytająco uniósł brwi.
- ...Czy chce pobyć sobie w samotności... – dokończył bezgłośnie.
Zapanowała niezręczna cisza. W końcu dowódca ciężko westchnął i wskazał szosę biegnącą na wschód.
- Jasne, Szefie – szybko powiedział olbrzym. Obrócił się w kierunku pozostałych. – Kolumna ubezpieczona, kierunek wschód – marsz!
Grupa ospale wyszła na szosę i powoli zaczęła tworzyć coś na kształt nakazanej formacji.
Dowódca - znany tu jako Steven Brown, bo takie nazwisko figurowało jako właściciel konta na które wpływały jego przelewy z Global Enterpise, Inc via South Africa Division of BlueWaters, Inc – westchnął ciężko.
- Za mało mi za to płacą – mruknął pod nosem.
Spokojnie obserwował jak jego porucznik rozdziela zadania.
- Szpica – Victor, prawa - Bo...
Z tyłu kolumny dobiegł okrzyk.
- Tubylcy!
Brown razem ze swoim gorylowatym porucznikiem ruszyli biegiem. Kilka metrów od końca kolumny stało dwóch tubylców.
- Kto ich podpuścił tak blisko ! – ryknął porucznik.
Rebelianci dookoła zaczęli nerwowo się rozglądać i uważnie studiować fakturę podłoża.
- Eeee, bo to prawdziwi myśliwi - zaczął nieśmiało najodważniejszy. W tracie wypowiedzi doszedł do wniosku, że to bardzo dobre wytłumaczenie. – I to są prawdziwe fachury w podchodzeniu zwie...
Rozpędzona pięść wielkości 5 litrowej butli przerwała wypowiedÂź i przeniosła nieostrożnego – a także nieprzytomnego - rebelianta kilka metrów dalej.
- Potem się tym zajmiesz – cicho powiedział Brown. – Teraz tubylcy.
Przyjrzał się myśliwym. Odziani w zniszczoną odzież i obuwie. Mieli stare, prawie antyczne karabiny. Młodszy miał plecak. Starszy niósł zawieszoną na kiju sporą kiść bananów.
- Sprawdzić ich.
Jeden z rebeliantów sprawnie przeszukał obu tubylców oraz plecak młodszego.
- Kim jesteście? Co tu robicie? – zapytał Brown.
Starszy mężczyzna wskazał na wschód.
- Panie, jestem Mbandaka. My myśliwi. Polujemy tu w okolicy. Ale nie ma zwierzyny, to choć owoce zebraliśmy.
Porucznik przyglądał się im z zainteresowaniem.
- Nie przyłączylibyście się do nas? – zapytał i spojrzał na dowódcę. – Potrzebujemy takich dobrych myśliwych jak wy. Można też nieÂźle zarobić...
Uśmiechał się zachęcająco. Stary podrapał się po głowie.
- A wy po której stronie jesteście? – zapytał myśliwy.
- Wszystkie te chopaki są bojownikami z Ludowej Organizacji Wyzwolenia Kongo! – z dumą wyskandował porucznik.
Mbandaka ponownie podrapał się po głowie. Spojrzał na młodszego myśliwego, który wzruszył ramionami. Stary zdjął kij z bananami i wręczył kiść owoców porucznikowi. Ten wpatrywał się w tubylca zdumiony. Brown poczuł, że coś tu jest nie tak...
- To macie, panie, pecha – myśliwy wyciągnął cienką linkę spomiędzy bananów i spokojnie owinął ją sobie kilka razy dookoła prawej dłoni. Lewą odchylił kilka owoców ukazując kilkanaście granatów zaczepnych sklejonych ze sobą taśmą. Zawleczka jednego z nich była przywiązana do linki. – Bo my wprost przeciwnie...



Objaśnienia

Diane Cornetti, Wysoki Komisarz ds. Afryki środkowej w latach 2035-39. Odwołana ze stanowiska w 2039 w związku z podejrzeniami o sprzyjanie PKLO w trakcie rebelii w DRK w ’38, a także przyjęcie znacznych łapówek od Global Enterpise, Inc..
Prawdę o kampanii organizacji pacyfistycznych (m.in. Freedom for People of Africa) prowadzoną w 2038 na zlecenie Global Enterpise, Inc. oraz International Trade, Inc, ujawnili dwa lata póÂźniej dziennikarze ,,The New York Factsheet’’ Jean Nguyen i Moses Brokowitz.
AT – antyterrorystyczny
Spadochroniarze DRK nosili swoje zielone berety przechylone w prawą stronę. W ramach swoistej mody podkreślającej swoją odrębność i espirt de corps żołnierze tej formacji nosili hełmy również lekko pochylone w prawo.
Tu: prawa ręka, człowiek do specjalnych zadań (poruczeń). Nie w znaczeniu stopnia wojskowego. W MIK jak i PKLO struktura organizacyjna była bardzo uproszczona/spłaszczona i bardziej odpowiadała hierarchii organizacji przestępczej niż wojskowej
ZOMZ – zakaz opuszczania miejsca zakwaterowania
PMC – Private Military Contractor – Prywatny Kontraktor Wojskowy, czyli ,,pies wojny’’ 21. wieku; pracownik firmy ,,doradztwa’’ i ,,usług’’ wojskowych (np. BlackWaters, BlueWaters, IMA, etc)
Director of Kongo Operation of South Africa Division of BlueWaters, Inc (of Global Enterpise, Inc.)
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2008-09-26, 17:26

1.6. Operacja ,,Remedium’’

Kongo, 19.07.2038
Korespondencja własna APKP

Wzrost niepokojów w rejonie Kinszasy
W ostatnich dniach znowu nastąpił wzrost napięć po tym jak ONZ zapowiedziało ostateczne wycofanie swoich sił z zapalnego rejonu Kasai. 18 bm Sekretarz generalny ONZ Kenji Kurosawa zapowiedział, że do końca tygodnia zostaną wycofane z Konga siły rozjemcze ASFOR. Przypomniał, że celem Organizacji jest zapewnienie pokoju, a nie udział w przepychankach pomiędzy międzynarodowymi koncernami. Pododdziały Africa Separation Force ONZu kontynuują relokację w rejon lotnisk w Kinszasie i Kanandze, skąd są one ewakuowane drogą lotniczą.
Rzecznik rządu Demokratycznej Republiki Konga Jean d’Mgulu wyraził rozczarowanie tą decyzją. Przypomniał, że to koncerny świata półkuli północnej spowodowały obecną sytuację. Rebelia wybuchła i rozwinęła się do obecnej skali wyłącznie dzięki inspiracji, wsparciu finansowemu i militarnemu międzynarodowych koncernów, takich jak International Trade i Global Enterprise. Skrytykował decyzję ONZ pozostawienia DRK na pastwę ,,drapieżników walczących o ofiarę’’. Wyraził gorące podziękowania dla władz Królestwa Polskiego, a szczególności JKM Michała, za nieustające wsparcie na arenie międzynarodowej…


Za: Encyklopedia Sieciowa PWN

Operacja ,,Ostatni Muszkieter’’
Sytuacja
(…) W niedzielę 22 07.2038 siły należące do ASFOR kontynuowały ewakuację rozpoczętą cztery dni wcześniej. Na lotnisku w Kinszasie trwał załadunek do samolotów. Ostatni transportowiec miał odlecieć ok. godziny 11:00. Nigeria zapowiedziała, że w przypadku opuszczenia Konga przez ONZ wesprze prawowite władze DRK w walce z rebeliantami. Szef sztabu naczelnego Nigeryjskich Sił Zbrojnych, brygadier Dermont Kinte rozkazał swoim wojskom rozpoczęcie realizacji operacji ,,Ostatni Muszkieter’’. Nigeryjczycy mieli przekroczyć granicę z Kongo w momencie startu ostatniego samolotu.
W rejonie kopalni rud metali (Kopalni Diamentów n’Gebe) pozostały niedobitki kongijskiego 2. batalionu spadochronowego, rozbitego przez rebeliantów dwa dni temu. Towarzyszyli im instruktorzy z 56. kompanii specjalnej Armii Królestwa Polskiego.
Na zewnątrz tego obszaru, ustalonego przez ONZ za nienaruszalny dla sił rebelianckich, bazowały zespoły (czyt: pododdziały) PMC spółek BlueWaters i International Military Advisors . (…)



CDN - już wkrótce....
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2008-10-18, 19:56

Kongo, 22.07.2038
Godzina 10:29

- Wejść!
Do pokoju George’a North’a, oficjalnie dowódcy polowego People’s Kongo Liberation Organisation, w rzeczywistości kierującego całością działań Global Enterprise Inc w Kongo, wszedł David Croft, jego zastępca i szef sztabu.
North, szczupły, niepozorny mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki siedział za biurkiem i przebijał się przez poranną pocztę. Niestety, nawet tu, w środku dżungli, dzięki łączności satelitarnej elektroniczna poczta docierała bez przeszkód. Niestety.
- Co się dzieje Dave?
Szef sztabu, szczupły brunet po czterdziestce, uśmiechnął się niewesoło.
- To samo co każdego dnia. Raport o aktywności ASFORu i rządowych. Ostatnie ruchy MIK. Aktualna sytuacja naszych oddziałów. Kompletny raport wysłałem Ci przed chwilą.
North spojrzał z niechęcią na ekran komputera.
- A w skrócie? Coś ciekawego, nowego? Szczegóły doczytam póÂźniej.
Croft westchnął ciężko i usiadł na wolnym krześle ustawionym przy biurku.
- George, z tobą ciągle to samo - pokręcił głową. – Ok. Zacznę od nas. Przewidziane jednostki – czyli praktycznie wszystkie poza plutonem ochrony sztabu są już na pozycjach wyjściowych do ataku na n’Gebe. Niestety, tak jak przewidywaliśmy MIK również ściągnął swoich PMC. Zapowiada się ciężka przeprawa...
- A rządowi?
Szef sztabu lekko się skrzywił.
- No i tu mamy pewien problem. Co prawda wg informacji wywiadu batalion spadochroniarzy operujący w tym rejonie został praktycznie zniszczony, kosztem dwóch ,,czarnych’’ batalionów - naszego i MIKu, ale rządowi do kopalni ściągnęli niedobitki polskich instruktorów działających dotychczas ze spadochroniarzami. Nie uzbierało by się z nich nawet jednego plutonu, ale zdążyli zająć pozycje wewnątrz ,,strefy’’. Damy radę, ale może to wygenerować dodatkowe straty.
- Niedobrze, możemy stracić jeszcze kilkudziesięciu pracowników i ubezpieczenie przeskoczy na wyższą stawkę – North pomasował palcami skronie. – Centrala się wkurzy. Co jeszcze?
- Hm, ASFOR wycofuje się zgodnie z zapowiedziami. Parę minut po dziewiątej jeden ich śmigłowiec kręcił się koło n’Gebe, ale potem odleciał do Kinszasy. W ,,strefie’’ nie ma już żadnych ,,plamiastych’’. Ostatnie pododdziały są już tylko na lotnisku w Kinszasie. Do jedenastej z małym poślizgiem ONZ powinien się ostatecznie zwinąć z Kongo.
North spojrzał przekrwionymi oczami na swojego zastępcę.
- Czekamy.
Croft uśmiechnął się półgębkiem.
- Czekamy.


Już wkrótce...
Za kilkanaście godzin...
CDN

Pmk

PS. Objaśnienia
- PMC – Private Military Contractor – Prywatny Kontraktor Wojskowy, czyli ,,pies wojny’’ 21. wieku; pracownik firmy ,,doradztwa’’ i ,,usług’’ wojskowych (np. BlackWaters, BlueWaters, IMA, etc)
- Director of Kongo Operation of South Africa Division of BlueWaters, Inc (of Global Enterpise, Inc.)
- Po długotrwałych i ciężkich walkach o zakłady wydobywcze m.in. Kopalnię Diamentów w n’Gebe, ONZ w uzgodnieniu ze wszystkimi stronami konfliktu wyznaczyła wokół takich obiektów strefy bezpieczeństwa. Nadzorowane przez ASFOR pasy rozdzielające wrogie siły zapewniały - do momentu wycofania się ONZ z DRK - ustabilizowanie sytuacji.
- Nieoczekiwany wzrost strat (ranni, zabici) i związanych z tym wypłat odszkodowań przez ubezpieczycieli, a w następstw tego dramatyczny wzrost składek ubezpieczeniowych dla BlueWaters Inc. praktycznie doprowadził do jej bankructwa. Tylko interwencja właściciela (Global Enterprise) zapobiegła zniknięcia firmy z rynku usług PMC. Po kampanii w DRK podobne problemy miał również ,,wspierający’’ MIK International Military Advisors Ltd. (własność International Trade, Inc)
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2012-06-22, 08:47

CD fabuły - tym razem początek operacji ,,Remedium''
http://forum.armiapoludnie.pl/viewtopic.php?t=444


Kongo, 22.07.2038
Godzina 03:42

W ciszę nocy panującą na lotnisku w Boma Barracks wdarł się wizg turbin. Z ciemności wynurzyły się sunące po betonie ciemne sylwetki śmigłowców z zapalonymi, ledwie widocznymi światłami do lotów w nocy. Końcówki łopat wirujących wirników jarzyły się na zielono. Maszyny powoli podkołowały na płytę postojową przed hangarami.
Spomiędzy budynków wyjechała kolumna ciężarówek ze zgaszonymi światłami. Tylne burty były opuszczone w dół, ale wnętrza skrzyń ładunkowych zasłaniały przed wzrokiem wścibskich obserwatorów spuszczone plandeki. Pojazdy szybko podjechały w pobliże śmigłowców ciężko młócących powietrze pracującymi na niskich obrotach wirnikami. Zazgrzytały hamulce samochodów. Tylne klapy plandek zasłaniających platformy poleciały do góry. Z wnętrza wynurzyły się ciemne sylwetki żołnierzy. MężczyÂźni objuczeni bronią, oporządzeniem i plecakami kolejno zeskakiwali na beton lotniska, a następnie ruszali w stronę czekających śmigłowców. Brzuchy ciężkich CH110 otwarły się powoli oświetlając opadające tylne rampy zieloną poświatą. W stojących dalej Lynxach otworzyły się boczne drzwi odsłaniając mroczne wnętrza. Większość sylwetek ruszyła w kierunku jarzących się na zielono ładowni dużych transportowców, nieliczni zniknęli w ciemności kabin mniejszych maszyn.
Z ostatniej ciężarówki wyskoczyło ośmiu żołnierzy i ruszyło szybkim krokiem do swojego, najbardziej oddalonego CH110. Zbliżyli do jego rampy i zaczęli kolejno wchodzić do wnętrza. W środku kończyła układać swój sprzęt inna ósemka mężczyzn w mundurach.
- Szefie – odezwał się jeden z wsiadających. – Dlaczego nasz piękny, ciemnooliwkowy transport ma wymalowany na burcie duży, zajebiście biały napis ,,ASFOR’’?
Idący przed nim żołnierz miał na sobie w kombinezon maskujący bez widocznych oznaczeń. Poza bronią i oporządzeniem dÂźwigał - tak jak cała jego grupa - dobrze wypchany plecak.
- Znowu marudzisz, Lobo – odpowiedział nie odwracając głowy. – To jeden z tych specjalnych środków zabezpieczenia całości twojej dupy, o których na odprawie mówił ,,Koczur’’.
Komandosi kolejno wchodzili na otwartą rampę i lekko pochyleni znikali w brzuchu maszyny.
- Jakbyśmy buchnęli Francuzom ich śmigłowiec albo dwa - dodał - to by się jeszcze na nas śmiertelnie obrazili. I zostali w Kongo.
Mężczyzna nazwany ,,Szefem’’ dotarł do swojego miejsca w ładowni śmigłowca i ściągnął plecak. Położył go na podłodze przed siedzeniem i klęknął obok. Wyciągnął troki i zaczął przypinać ładunek do podłogi. Z lekkim uśmiechem obrócił się stronę w stronę dociekliwego żołnierza.
- A tego byśmy chyba nie chcieli, prawda kapralu?



Kongo, 22.07.2038
Godzina 01:00

- Baaaaczność!
Sierżant stojący koło otwartych drzwi serwisowych hangaru na lotnisku w Boma Barracks wystrzelił w ciemność niedopałek papierosa i przyjął postawę zasadniczą. Obok niego do budynku wypełnionego komandosami 56.kwsp wszedł niski, barczysty mężczyzna w mundurze polowym wojsk lądowych Armii Królestwa Polskiego. Podoficer zatrzasnął za nim drzwi.
żołnierze wstali zajmowanych składanych krzeseł.
- Bez zbędnej gimnastyki, panowie! – rzucił nowo przybyły. - Siadajcie!
Mężczyzna podszedł do stojącego pod ścianą stołu. Odwrócił się do zgromadzonych. Na piersi widniała naszywka z nazwiskiem ,,Koczurkiewicz’’. Na mundurze nie było innych widocznych oznak.
- Panowie, mamy dzisiaj do wykonania kilka zadań.
- To nie idziemy zaraz spać, panie kapitanie?
Rozległ się gromki śmiech. Oficer spojrzał na okno w ścianie hangaru. Panowała bezksiężycowa afrykańska noc.
- Po co, przecież już jest dzień.
Gdy cichły ostatnie śmiechy oficer powiódł wzrokiem po zebranych. Z zadowoleniem zaobserwował skupienie i ten błysk gotowości w oku, specyficzny dla wszystkich ,,specjalnych’’.
- Jak widzicie – kontynuował podchodząc do stojącego na stole minikomputera – zebrała się tu dzisiaj całość Kompanii niezaangażowana w bieżące misje.
Wyciągnął z kieszeni na piersi przenośną pamięć wojskowego typu i podpiął do komputera.
- Od kilkunastu dni jedna grupa z 3.plutonu operuje wraz z 2.Congo Para Battalion w okolicach n’Gebe. Siedemnastego zniszczyli niepełny batalion PKLO na zachód od Kanangi. Dwa dni temu otoczyli i rozbili pododdział MIK w sile wzmocnionej kompanii. To były ostatnie ,,czarne’’ jednostki rebelianckie w Kongo . Tak więc teraz rebeliantom zostali już tylko najemnicy. Niestety Drugi Para wskutek strat poniesionych w trakcie tych działań praktycznie stracił swoją wartość bojową.
Oficer uruchomił rzutnik. Na ścianie pojawiła się mapa okolic Kanangi. Widoczne były Kabila z zaznaczoną Kopalnią Wolframu oraz n’Gebe z Kopalnią Diamentów. Na północ od n’Gebe zaznaczono wioskę Mombiende, zaś na południe LuaLua. W odległości 15 kilometrów na wschód od Kopalni Diamentów migał na czerwono wskaÂźnik statusu umieszczony obok niebieskiego symbolu 2.CPB.
- Tak wygląda sytuacja na dziś – wskazał na mapę. – 2. Batalion Para wyłączony z działań. Grupa z 3. plutonu przemieściła się na teren kopalni w ‘Gebe i przeszła do obrony obiektu.
Kapitan spojrzał na zgromadzonych.
- Znacie aktualną sytuację międzynarodową. ONZ wycofuje swoje siły rozjemcze. Dziś do jedenastej ASFOR załaduje do transportowców w Kinszasie ostatnie pododdziały. Równocześnie z odlotem ostatniego samolotu na teren DRK wkroczą wojska nigeryjskie z zadaniem wsparcia sił rządowych. Siły nigeryjskie będą operować tylko wybranych kierunkach. Jeśli chodzi o siły rebelianckie, to według wywiadu należy się liczyć z atakiem na najważniejsze obiekty wewnątrz stref bezpieczeństwa. W ten sposób koncerny spróbują zapewnić sobie prawa do ich przyszłej eksploatacji.
Koczurkiewicz wskazał n’Gebe.
- W celu zakończenia działań nieprzyjaciela na terytorium DRK Dowództwo zaplanowało dwie równoczesne operacje.
Rozjarzył się symbol oznaczający kopalnię w n’Gebe.
- Operacja ,,Marmur’’ już trwa – kontynuował oficer. - Celem operacji jest zmuszenie koncernów do zaangażowania całości swoich sił poprzez wyeliminowanie ,,czarnych’’ formacji rebelianckich i wciągnięcie do działań ich odwodów w postaci kadrowych jednostek PMC.
n’Gebe zapłonęło na niebiesko.
- Dlatego na terenie Kopalni Diamentów już dziś operuje grupa z 3.plutonu spełniająca role przynęty. Ma za zadanie wciągnąć, związać walką i zniszczyć siły npla, które zaatakują kopalnię przed przybyciem jednostek nigeryjskich. W chwili obecnej, zgodnie z naszymi oczekiwaniami, pododdziały PMC przeciwnika są już rozmieszczone na zewnętrz granicy strefy bezpieczeństwa.
Dookoła n’Gebe zapłonął czerwony pierścień. Kapitan spojrzał na komandosów.
- I tu zaczyna się nasza rola, panowie.
Dookoła czerwonego pierścienia zapłonął kolejny – niebieski.
- Zostaliśmy wyznaczeni do wzięcia udziału w Operacji ,,Remedium’’.
Koczurkiewicz wskazał płonący symbol kopalni.
- Całość dostępnych sił 56-tej zostanie przerzucona w okolice n’Gebe. Dwa niepełne plutony – łącznie 5 grup specjalnych.
Wskazał ponownie symbol kopalni.
- 1. pluton w składzie trzech grup specjalnych zostanie zrzucony w odległości 10 kilometrów od kopalni. Zadanie - odizolować rejon Kopalni Diamentów i zlokalizowanych wewnątrz perymetru dwóch grup najemników oraz wesprzeć w razie potrzeby siły 3. plutonu broniące kopalni.
Kapitan powiódł spojrzeniem po zgromadzonych. 1. pluton w trakcie dotychczasowych działań 56.kompanii w DRK miał szczęście i dostawał ,,interesujące’’ zadania. W większości samodzielne. Pozostałe plutony głównie ,,niańczyły’ miejscowych.
- Oczekujemy znacznego - o ile nie całkowitego - zaangażowania wszystkich jednostek bojowych nieprzyjaciela w walki o n‘Gebe. Dzięki temu 2. pluton będzie mógł zająć się prawdziwym celem prowadzonych operacji – zniszczeniem ośrodków dowodzenia npla w Kongo.
Oficer obrócił się w stronę wyświetlanego obrazu. Mombiende i LuaLua rozjarzyły się na czerwono.
- W tych miejscowościach znajdują się kwatery główne PKLO i MIK. Dowództwo, kwatermistrzostwo, służby płatnicze, wywiad – jednym słowem organy tych organizacji, poprzez które zaangażowane koncerny kierują i zaopatrują ich działalność zbrojną na terenie całego kraju.
Spojrzał na swoich żołnierzy.
- Panowie, za jednym ciosem możemy uderzyć w mózg i w serce wroga.
Na twarzach komandosów pojawiły się uśmiechy. I, co Koczurkiewicz zauważył z przyjemnością, szczególnie szeroko szczerzyli się żołnierze 2.plutonu. No cóż, tym razem to oni mieli spić śmietankę...



LuÂźna formacja trzech ciężkich transportowych CH110DPS dużą szybkością mknęła na wschód z tuż nad koronami drzew. Eskortę transportowców stanowiły cztery lecące parę metrów powyżej Lynx’y AH.09C.
Z burt wszystkich maszyn sterczały lufy broni pokładowej - zarówno szybkostrzelne, wielolufowe potwory wypluwające kilka tysięcy pocisków na minutę jak i zwykłe km-y, podobne do tych używanych przez piechotę. Do burt jednego z Lynxów zamocowane były wysięgniki z długimi rurami ppk . W otwartych drzwiach lżejszych śmigłowców siedzieli operatorzy broni pokładowej. Obok członków załóg na pokładach znajdowali się komandosi z karabinami snajperskimi. Nad lufami ich broni osadzone były celowniki dzienno-nocne z kanałem termowizyjnym i stabilizacją obrazu. We właściwych rękach zapewniały celny strzał na dystansie powyżej kilometra z pokładu lecącej maszyny. Niewątpliwie dłonie żołnierzy 56-tej były jak najbardziej właściwe.
- ,,Tu Pierwszy. Sześćdziesiąt do trzydzieści cztery. Powtarzam, sześćdziesiąt do trzydzieści cztery.’’
- ,,Tu Drugi, zrozumiałem. Sześćdziesiąt do trzydzieści cztery.’’
Po minucie formacja lecąca na wschód rozpadła się na dwie oddalające się od siebie grupy.
Pojedynczy CH110 w towarzystwie dwóch AH.09C jeszcze bardziej obniżył pułap lotu – o ile jeszcze było to możliwe - i skierował się ku południu. Co chwilę gałęzie drzewa wystającego ponad zieloną płaszczyznę dachu dżungli z głośnym łomotem uderzały o spody kadłubów.
W ładowni ciężkiego transportowca nad drzwiami kabiny pilotów zapaliła się czerwona lampka.
- ,,Dziesięć minut do Zero Jeden, dwadzieścia siedem do Zero Dwa’’ – zabrzmiał w słuchawkach komandosów głos dowódcy śmigłowca.
żołnierze 2.plutonu spokojnie zaczęli przygotowywać się do lądowania.
Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!
J.Piłsudski
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Feldgrau » 2012-07-24, 08:37

Kongo - UCIECZKA
Kongo, 25.07.2038

Kilka dni po zdarzeniach mających miejsce w trakcie Operacji ,,Remedium’’.

Siły rządowe przy wsparciu polskich instr...
Wróć!
Pododdziały 56.Kompanii Wojsk Specjalnego Przeznaczenia przy wsparciu komponentu lotniczego (polskie załogi :] ) zniszczyły w równoczesnym ataku elementy dowodzenia sił rebelianckich – dowództwa PKLO i MIK.
A właściwie siedziby najemników… wróć – biura firm kontraktorskich, oczywiście.
2.pluton miał pecha – trafił na ,,audytorów’’ firmy BlueWaters, Inc. (wspierającej PKLO w imieniu Global Enterprise, Inc)…
PKLO poszły w rozsypkę, podobnie jak i MIK.
To już koniec rebelii w Demokratycznej Republice Kongo (DRK).

Nigeryjskie wojska wkraczają do Konga pod pretekstem pomocy rządowi i DRK.
W kilku miejscach dochodzi do starć z rebeliantami (tak jak w kopalni n’Gebe).
Ukazują one brak przygotowania ciężkich, zmechanizowanych wojsk kontyngentu nigeryjskiego do prowadzenie walk działań asymetrycznych, takich właśnie jak zwalczanie partyzantki.
Jakby ich rola miała była zupełnie inna…
Paradoksalnie to ,,słabe’’ siły rządowe (i wspierający je Polacy) ratują z opresji Nigeryjczyków.
Interwenci niestety w akcie odwetu dokonują pacyfikacji kilku miejscowości i mordują niewinnych cywili.
Rząd DRK ma już tego dosyć i dzięki międzynarodowemu wsparciu udaje się zmusić Nigeryjczyków do wycofania wojsk z Kongo.
W niedzielę, 2038.07.26 o godzinie 1500 rozpoczyna się ewakuacja wojsk interwenta.
Wojska rządowe DRK mają przejąć nadzór nad całością terenu do 1700…

To jednak nie koniec historii.
Siły rządowe zaczynają czyszczenie kraju z rebelianckich niedobitków.
Ci ratują co się da – siebie i nędzne fundusze jakie (o ile) dotychczas zdobyli.
Część ma nadzieję na ucieczkę z DRK.
A granice są mocno obstawione przez Nigeryjczyków i innych sąsiadów, którzy nie życzą sobie takiego ,,elementu’’ u siebie.
Jedyna możliwość to ucieczka drogą powietrzną.
Jednak lotniska są mocno obstawione, a obrona powietrzna nigeryjskich i rządowych oddziałów jest bardzo solidna.
Większość rebeliantów chce tylko zachować to ma najcenniejsze – własne życie.
No, może coś jeszcze zarobić…

Z samym ,,Remedium’’ związana jest inna historia:
Kasa znajdująca się w bunkrze dowództwa PKLO (czyli biurze Blue Waters, Inc, Wydział Afryka środkowa) w dziwny sposób zniknęła.
Razem z osobą Wicedyrektora Blue Waters.
O zawartości kasy (skrzynie pełne złotych sztab, monet, worki banknotów, itp.) krążą już legendy.
Tak jak i o losie samego Wicedyrektora…

A tymczasem…

Zapis z systemu nasłuchu elektronicznego Bryza.
- Potrzebuję bilet lotniczy pierwszej klasy. Miejsce docelowe – daleko stąd.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Ciche chrząknięcie.
- Kiedy?
- Jak najszybciej.
- Ile osób?
- Jedna. Z bagażem. I brak pytań.
Krótka przerwa.
- To będzie kosztować. Bardzo dużo kosztować…
Zarejestrowano: Matadi, 2038.07.25.


Przed niektórymi długa noc.

I jeszcze dłuższy dzień.



Pmk
" Zabij ich wszystkich a Bóg weźmie do siebie niewinnych "
Avatar użytkownika
Feldgrau
moderator
 
Posty: 6610
Dołączył(a): 2009-10-29, 20:23
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez Feldgrau » 2012-07-24, 08:38

Ale na razie:

Kongo, 2038.07.26
Godzina 11:48

Spokój afrykańskiego poranka pod błękitnym niebem Konga przerwał ryk silnika zagłuszany przez dudniącą muzykę.
Nad wolnym od dżungli pasem ziemi sunął stary, poobijany turbośmigłowy Pilatus PC6 Turbo-Porter. Z wnętrza wylewała się bardzo, bardzo głośna muzyka. W burcie samolotu pomalowanego w fantazyjny, pstrokaty piaskowo-zielono-brązowy kamuflaż ziała dziura po urwanych drzwiach towarowych. Należało założyć – dla bezpieczeństwa – że reszta statku powietrznego jest w podobnym stanie.
Choć ten konkretny egzemplarz od dawna nie miał nic wspólnego z bezpieczeństwem…
Nagle w otworze pojawiła się sylwetka człowieka i runęła w przepaść poniżej.
I następna.
I następna…
Z trzaskiem słyszalnym nawet w zielonej gęstwinie poniżej kolejno otwierały się spadochrony. Po chwili na łące wylądowało kilku spadochroniarzy i skryło się szybko w gęstwinie.
Lądowanie obserwowała grupa żołnierzy w plamiastych mundurach. Jeden zerwał się i pobiegł zabrać panel sygnalizacyjny.
- Zumbach, Zumbach, tu Kmicic 1 – drugi z żołnierzy patrzył w ślad za oddalającą się maszyną. - Potwierdzam odbiór Zagłoby 2, wszyscy wylądowali w całości.
Do gęstwiny wrócił żołnierz z panelem sygnalizacyjnym. Sprawnymi ruchami złożył go i schował do ładownicy.
- ,,Tu Zumbach.’’ – Przez dudnienie muzyki z ledwością przebijał się głos pilota. – ,,Cała przyjemność po mojej stronie. No to pa!’’
Motor zwiększył obroty i samolot podjął mozolną wspinaczkę w błękit. Nagle silnik zakrztusił się i zgasł. Maszyna gwałtownie zanurkowała. Spadała przez chwilę w ciszy przerywanej narastającym świstem powietrza i słyszalnymi nawet na ziemi przekleństwami pilota.
Tuż nad ziemią silnik zaskoczył i błyskawicznie zwiększył obroty. Trzymany twardą ręką pilota samolot wyrównał tuz nad ziemią, z głuchym uderzeniem odbił się kołami podwozia od ziemi, po czym wzbił się w powietrze zahaczając śmigłem i podwoziem skraj zarośli. Rycząc silnikiem szybko nabierał wysokości zabierając ze sobą kawałek dżungli..
- ,,Oszzz ty stara ku..o!’’ – pilot darł się przez radio, choć dało się go słyszeć również bez jego udziału. Pomimo ryku silnika i muzyki. - ,,Ja ci zaraz, ku..a pokażę fochy!!’’
żołnierze w gęstwinie popatrzyli na siebie radośnie.
- Zumbach, bardzo dziękujemy za dobre chęci, ale wystarczy jak chłopaki wyskoczą na spadochronie. Nie ma potrzeby wysadzać ich bezpośrednio na ziemię.
Silnik zmniejszył nieco obroty i samolot wyrównał lot.
- ,,Zauważyłem jakieś gówno na oponie i chciałem to wytrzeć’’ – poprzez głośną muzykę ledwo było słychać pilota. - ,,Mam nadzieję, że nie wytarłem o któregoś z was!’’
Radio wybuchło głośnym śmiechem. Samolot wykręcił radosną beczkę i rycząc silnikiem przy akompaniamencie dudniącej muzyki zniknął z pola widzenia.
" Zabij ich wszystkich a Bóg weźmie do siebie niewinnych "
Avatar użytkownika
Feldgrau
moderator
 
Posty: 6610
Dołączył(a): 2009-10-29, 20:23
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez Pmk » 2012-07-24, 18:16

Zumbachowy samolot w roli głównej:
Załączniki
Zumbach.jpg
Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!
J.Piłsudski
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy

Postprzez Pmk » 2012-07-25, 21:14

Dzień wcześniej

Kongo, 2038.07.24
Godzina 15:47

Słońce przysłonił cień wielkiego, metalowego ptaka. Chorąży C. podniósł głowę. Wysoko nad jego głową do lądowania podchodził szaroniebieski transportowiec CASA C295M należący do Sił Powietrznych DRK. Stara maszyna pomknęła na zachód i z dudnieniem silników pracujących na niskich obrotach powoli zniżała się w kierunku pasa startowego Matadi Military Airport.
Chorąży podążył za nią wzrokiem. Na końcu dużej łąki wznosiła się ściana dżungli. Za nią ukryty był otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, szeroki betonowy pas startowy. Na którym C. miał zamiar zastać koniec jutrzejszego dnia. I zamknąć pewien rozdział w swoim życiu. A przedtem… czekały go bardzo wyczerpujące dwadzieścia cztery godziny.
Przetarł spocone czoło rękawem. Podrzutem poprawił ekwipunek, chwycił automat, po czym oszczędnym krokiem ruszył w kierunku dżungli.

Kongo, 2038.07.24
Godzina 16:18

Grupa uzbrojonych mężczyzn skryła się przed popołudniowym słońcem w cieniu potężnego baobabu. Z westchnieniem ulgi porozkładali się na spalonej słońcem trawie.
MężczyÂźni ubrani byli w nierzucającą się w oczy odzież militarnego kroju, w kolorach zapewniających, pomimo braku kamuflażu, łatwe zlanie się z otoczeniem. Było widać też jeansy, cywilne tshirty, bejsbolówki, choć wszystko utrzymane w spokojnych tonacjach. Tylko oporządzenie oraz broń w rękach świadczyły o militarnym charakterze grupy.
Jeden z mężczyzn wyciągnął zwykła papierową mapę.
- Gdzieś tu powinny być schowane nasze nowe dokumenty - wskazał na mały pagórek wznoszący się nieopodal skrzyżowania gruntowych dróg.– I trochę gotówki na drobne wydatki.
Mężczyzna uśmiechnął się. Kilka dni temu, tuż po przylocie do Kongo, wpakowali się w sam środek operacji sił rządowych przeciw dowództwu sił rebelianckich organizacji znanej jako Ludowa Organizacja Wyzwolenia Kongo. Choć tak naprawdę to akcję przeprowadzali tylko Polacy.
- Instruktorzy – mruknął pod nosem ze złością. - ładni mi instruktorzy.
Spojrzał na swoich towarzyszy, ale najwyraÂźniej delektowali się chwilą odpoczynku. Powrócił więc do swych nieciekawych rozmyślań w ciszy.
Właśnie, chwila ciszy. A przedtem zasadzka na Polaków, których wybili do nogi i ucieczka przed pościgiem rozwścieczonych Rządowych aż tutaj. Taaa, chwila spokoju.
Co ciekawe to namiary na oddział polskich komandosów dostali od jednego z nich. Chorąży C.. Facet chyba miał już dość siedzenia w dżungli i użerania się z ,, kaffer’ami ’’. Dobrze dla nas.
Chociaż… spóÂźnili się. Polacy wcześniej zdążyli wysadzić w powietrze sztab, a de facto lokalne biuro BlueWaters. I rozwalić wszystkich obecnych na miejscu. Podobno tylko Croft zwiał im spod nosa… No, ale David Croft to wyjątkowo cwana gapa.
No cóż. Dziś dostali pd miejscowego ,,rezydenta’’ BlueWaters parę namiarów na ,,interesujących’’ ludzi. Może ktoś będzie miał dojście do transportu powietrznego. Bo w tym bałaganie na nogach za daleko nie dotrą.
Trzeba szybko się stąd ulotnić, bo Nigeryjczycy niedługo się wyniosą i wtedy zacznie się tu piekło.
W szczególności dla obcych.
Czas w drogę.
Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!
J.Piłsudski
Avatar użytkownika
Pmk
moderator
 
Posty: 1427
Dołączył(a): 2008-03-14, 21:55
Lokalizacja: Tychy


Powrót do AwPM

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron