przez Don » 2013-07-30, 19:07
Croft -wspominki z Kongo
Teraz gdy popijam drinka w samolocie to mogę powiedzieć, że przeżyłem świetną przygodę. Wspomniałem, że to mój prywatny samolot? Ha, nie wiem czy drugi raz podjąłbym takie samo ryzyko by mieć to co mam. Zacznę od ostatniej nocy, chyba tylko cudem przeżyłem...
Obozowisko ukryłem niedaleko kilku starych ruin. Zacząłem od razu od szukania pomocy - miałem tylko kilkanaście godzin by zorganizować sobie drogę ucieczki (tym razem pojazdem naziemnym) i zabrać moje złotko.
Pierwszy kontakt - miejscowy policjant, poczciwy człowiek dał mi schronienie po zamieszaniu na lotnisku. Wiedziałem, że na niego mogę liczyć obiecałem, że jak tylko sprzedam te zloto to jego dzieci zamieszkają w Londynie - a miał ich co najmniej siedmioro.
Drugi kontakt - tutaj zabawna historia. Samotny jeÂździec na motorze (motor odpadł w przedbiegach - nie wytrzymał wilgoci) wyposażony jak miejscowy Rambo (taki bohater z końca poprzedniego wieku) wyposażony w karabin snajperski z noktowizorem (sprzęt też z poprzedniego wieku :) ). ZnaleÂźlismy się zupełnie przypadkiem i to rozpoczęło naszą współpracę w tym popapranym kraiku.
On potrzebował informacji kim jest ten kto ubił jego rodzinę a ja potrzebowałem nawigatora by dotrzeć na kilka miejsc spotkań.
Wtedy nikt nie wiedział kim jestem, mój znajomy miejscowy czarnoskóry zorganizował mi dwa fałszywe dokumenty jedne gorsze od drugich. W ramach współpracy od razu podarowałem (te gorsze) mojemu druhowi snajperowi. Croft miał dobra przykrywkę, to dobry początek
Było ciemno gdy dotarliśmy do pierwszego punktu - to było Blue Waters
Poznałbym ta gębę od razu. Na szczęście on mnie nie poznał. Razem uciekliśmy z lotniska, uratowałem jego dupsko i sztabę złota.
Teraz nie chciałem się ujawniać. Mogłem zgadywać, że albo wyrwą mi moją sztabę złota albo wplączą znów w jakąś samobójczą szarżę. W każdym bądÂź razie gdyby był sam to może byśmy się dogadali ale z nim była ekipa pazernych najemników to nie mogło się dobrze skończyć. Więc sprzedałem im jakieś głodne historie i pożegnaliśmy się przy kilku głębszych pozostając wciąż emigrantem z Europy który chciał opuścić ten śmierdzący kraj.
Dalej w dżunglę. trochę pobłądziliśmy, dwa kółka i sprzęt z drugiej polowy poprzedniego wieku załapał.
jak to mówią nie ma tego złego... przypadkowo natkneliśmy się na samotnego nocnego wędrowcę. Nie ukrywał się, podeszliśmy i ...
- Croft? Znajomy glos, hehe - słyszę
Myślę o kurwa, to chorąży. Kurwa czemu on sie drze na cały las, jasny chuj ?! - Teraz snajper wie kim jestem ale nie będę mu się tłumaczył, dalej zagram w tę grę. Jeśli poluje też na mnie to ...zobaczymy.
-chorąży ty stary draniu!- wiedziałem, że nie mogę się od niego spodziewać żadnych konkretów. Będzie kołował, grał w swoją grę i to, że uratowałem mu dupsko na lotnisku nie ma dla niego najmniejszego znaczenia.
Myślę: chuj, nie szukam dalszych kontaktów to się skończy Âźle. Wróciliśmy do obozu bez niczego, a na dodatek zostałem zdemaskowany. Gram dalej, muszę.
W nocy miła niespodzianka - dostałem kilka mms: zdjęcia z komisariatu z nazwiskami. Nazwiska dokładnie pasowały do dokumentów, które miałem, a które mówiły o rozmieszczeniu sił w tych okolicach. Mój przyjaciel z policji spisał się na medal. Mam nadzieję, że go nie dopadną.
Rano mój znajomy snajper dostał komplet dokumentów, teraz tylko musiał dopaść właściwego gościa. Rozdzieliliśmy się, życzyłem mu szczęścia i cieszyłem się, że gówno go obchodzi, że jestem jakimś tam Croftem z sztabą złota.
Policjant po raz kolejny okazał się być dobrym człowiekiem, zostawił mi identyfikator polskich sił zbrojnych. Zadowolony i dziękujący miejscowym bogom za fortunę jaka mnie obdarzyli przyczepiłem polski identyfikator i ruszyłem do miasta. Jeszcze tylko zapakować się w samochód i ...wakacje.
Los jednak chciał troszkę inaczej. Zbliżałem się do grupy zbrojnych - pewnie wartownicy z policji - jestem w domu.
O jak bardzo się myliłem. To byli rebelianci! Już po mnie!
Zacząłem skomlić o litość. Pokazałem identyfikator cywila. Zabrali mi identyfikator polski. Spadam stamtąd w kierunku miasta, słyszę strzały, ja pierdolę chcą mnie zabić! Tylko kilka strzałów i cisza. Zwiałem.
Zaraz potem nadziewam się na policję. Najpierw strzelają. Kurwa, na szczęście chyba dopiero zamienili włócznie na karabiny - chybiają. Krzyczę, że jestem cywilem, ogień ucichł.
Złapali mnie.
- ProwadÂźcie do komendanta, przyszedłem się zarejestrować - tyle wystarczyło, by wylądować u komendanta na przegląd dokumentów i zaraz po tym do celi. Tak komendant znalazł błąd w mojej doskonałej przepustce. Mam wrażenie, że on osobiście rozprowadzał fałszywki po okolicy.
Jak wylądowałem w pace akcja nabrała rumieńców. Wydarzenia zaczęły pędzić jak nosorożec w rui. Pojawiła się pani komisarz, pełno dziennikarzy, komendant zignorował moje ostrzeżenie o rebeliantach (choć pewnie dlatego, że mu o tym powiedziałem to mnie nie rozstrzelał). Byłem zdesperowany zacząłem opowiadać dziennikarzom o wszystkim co wiem ( :) oprócz kim jestem, co mam i kto jest kim). Opowiedziałem pani komisarz, że planują ja porwać - rebelianci, najemnicy i Bóg wie kto jeszcze. No i że jestem niewinny, poszkodowany i z Europy.
Nagle zaczął się jeszcze większy zamęt. Rebelianci napadli komisariat, gdzie jedynym chroniącym był jakiś gołowąs z ochrony pani komisarz. Komisariat padł.
W celi zrobiło się tłoczno. Dołączył do mnie sam komendant i ochroniarz. Ten ostatni zginął zaraz podczas negocjacji między rebeliantami i policją. Te łajdaki potrafiły tylko mordować bezbronnych i cwaniakować.
Ostatecznie rebelianci zdobyli dokumenty i samochód. My więÂźniowie jako zakładnicy ruszyliśmy przed samochodem. Komendant uknuł plan ucieczki... Nagle strzał! Rozpierzchliśmy się po lesie. Wiałem w głąb dżungli, nie oglądałem się za sobą...
Strzały ucichły. Co robić? Tylko jedno - va banque - wróciłem na komisariat. Na szczęście pani komisarz i dziennikarze żyli. Komendant przywitał mnie jak swojego.
Dostałem nawet pracę - jako nowy ochroniarz pani komisarz ONZ :)
Już w samolocie zaprzyjaÂźniłem się z pewną dziennikarką, która jak się okazało zgarnęła całkiem sporo złota po trupach rebeliantów.
Obrzydliwie bogaci lecimy na wyspę, której nazwy nawet nie pamiętam. Nie ważne, kupię i zmienię nazwę na łatwiejszą.
Chorąży zginął. Dzieci policjanta mieszkają w Londynie i zaczynają studia. Ja już nigdy nie pojadę do Afryki.
vivere militare est
kom 609797147